Rozwazanie
 

Rozważania - Ks. Marian Piekarczyk  12-24-2022    12-25-2022   01-08-2023   01-15-2023
01-22-2023
    01-29-2023   02-12-2023    02-19-2023    02-26-2023
 
REKOLEKCJE Wielkopostne 2023 - ks. Jacek Tendej CM

Nauka I - Tradycja
Nauka II - Modlitwa
Nauka III - Świadectwo

Rozważania - Ks. Marian Piekarczyk  
Wielkanoc 04-09-2023 , 3 N.Wlk -
04-23-2023  , 4 N.Wlk - 04-30-2023
6 N.WLK - 05-14-2023,  Wniebowstąpienie-05-21-2023
Zesłanie Ducha Świętego - 05-28-2023

    Drogie  Siostry i Drodzy Bracia w Chrystusie.

Drogie Siostry i Bracia w Chrystusie, obchodzimy dzisiaj Uroczystość Trójcy Świętej. Jest to bardzo trudne zagadnienie i trudno jest czasem wyjaśnić i zrozumieć. Opowiada się się często o św. Patryku kóry prawie przez 30 lat głosił Irlandczykom Ewangelię. Trudno jak i nam było zrozumieć zagadnienie Trojcy Świętej. Długo tłumaczył im święty Patryk, że choć są trzy Osoby Boskie to jednak jest tylko jeden Bóg. Św. Patryk czuł, że same słowa nie wystarczą, że trzeba znaleźć jakiś obraz, jakiś przemiot, ktory  dopomógł by w zrozumieniu nauki o Trójcy Świętej. Wreście św. Patryk wpadł na dobry pomysł. Tłumacząc tajemnicę Trójcy Świętej pokazywał Irlandczykom trójlistną koniczynę. Z jednej łodyżki wyrastały trzy listki, trzy odgałęzienia podobnie jak w Jednym co do natury Boga są trzy Osoby.

 Jeśli sądzimy, że w dzisiejszych czasach nasze zdziwienie i zgorszenie z powodu takiego kontrowersyjnego wyboru byłoby mniejsze, to chyba jesteśmy w błędzie. Pomimo dwu tysiącletniego oddziaływania Ewangelii, nasze myślenie niewiele odbiega od mentalności współczesnych Jezusowi tłumów. Myślenie ewangeliczne z trudem toruje sobie drogę do ludzkich serc, a jeszcze trudniej dociera do umysłów. Kto wie, może nawet nasze oburzenie na łaskę okazaną Mateuszowi byłoby dziś jeszcze większe? Dlatego trzeba pochylić się nad tą Ewangelią, by zrozumieć jej głębsze przesłanie. Wcale nie chodzi o to, że Jezusowi jest wszystko jedno, jak kto żyje, kim jest i jaką ma historię. To wszystko stanowi o naszej tożsamości i życiu. Ale najważniejsza dla Jezusa jest nie przeszłość, lecz przyszłość. I teraźniejszość. Czyli krótko mówiąc: podejmowane w tej chwili decyzje, odpowiedź, jakiej udzielamy na doraźną Bożą łaskę i wezwanie.

Liczy się, czy w takiej kluczowej chwili człowiek powie Bogu tak, czy też odmówi. Tylko to ma znaczenie i wpływ na dalsze życie i na całą wieczność. Jezus nie wybierał kandydatów na swoich uczniów w ciemno, z przypadku. Miał dobre rozeznanie. Przecież spędził w Kafarnaum kilka dni, rozmawiał, nauczał, obserwował reakcje słuchaczy - poznawał łudzi i wyrabiał sobie własną, miarodajną opinię, niezależną od płotek, uprzedzeń i ludzkich względów. Na tej podstawie zwracał się ze swoją propozycją. Zależnie od odpowiedzi człowiek stawał się uczniem Chrystusa albo też odrzucał dar powołania. I ta reakcja, decyzja na tak lub na nie, była najważniejsza.

Z drugiej strony - taka decyzja człowieka też nie była pochopna. Mateusz również miał okazję wyrobić sobie swoją opinię o Jezusie i Jego nauczaniu. Skoro porzucił tak prestiżową i dobrze płatną posadę, na pewno nie zrobił tego tylko wskutek nastroju chwili: finansiści nie są skłonni do reakcji pod wpływem nagłego porywu uczuć, ważą argumenty, koszty, ryzyko, badają za i przeciw. Mateusz musiał przemyśleć ten krok, zanim go uczynił. Wiedział, że od tego momentu zmieni się całe jego życie. A jednak nauka Jezusa i akceptacja, jaką Jezus na kredyt okazał Mateuszowi, skłoniły go do radykalnej zmiany życia. Faryzeusze, którzy sami wzgardzili Jezusem, oburzali się, gdy ktoś Go słuchał i odpowiadał pozytywnie na Jego propozycje. Oni osądzali człowieka na podstawie skostniałej litery, martwych, formalnych kryteriów, własnych sympatii i uprzedzeń; Chrystus uwzględnia całą prawdę o człowieku: czyli nie tylko to, kim my jesteśmy, ale także to, jak ukochał nas Bóg. Powołanie nie jest naszą zasługą, lecz darmowym darem Bożej miłości.

   Widzieliście, z kim wasz nauczyciel zasiada do stołu? To skandal! Co na to wy, Jego uczniowie? Kłopotliwa sprawa. Jeśli nie będę spotykał się z ludźmi, z którymi "nie wypada" się spotykać, wtedy będę normalny, nieprawdaż?. Jezus powołał właśnie Mateusza, jednego z tych poborców podatkowych, którymi pogardzano i których uważano za publicznych grzeszników, ponieważ kolaborowali z rzymskimi okupantami (poganami!), a wykonywany zawód czynił ich bezwzględnymi i nie zawsze uczciwymi. I oto Jezus nie tylko że wybrał jednego z nich na swojego ucznia, ale jeszcze przyjmuje jego gościnę i zasiada do stołu z ludźmi tego samego pokroju. "Z grzesznikami!" Bliscy Jezusa milczą. Cóż mogą odrzec? Szli jak zawsze za swoim rabbi, ale oburzenie faryzeuszy uświadomiło ich, że zasiadanie do stołu razem z tymi "grzesznikami" to wchodzenie w układ ze złem. W tamtych czasach posiłek był  o wiele bardziej niż dla nas, znakiem więzi i wspólnoty.

Jezus patrzy wzrokiem, który sięga samej głębi serc, ponad społecznymi etykietkami i opiniami. Patrzy na tych faryzeuszy, tak bardzo pewnych swojej świętości i nieomylności swoich osądów: "Ten jest dobry, a ten zły". Jezus przyszedł do wszystkich, ale czuje, że trudno będzie ewangelizować tych "sprawiedliwych". Ponieważ są naprawdę ludźmi sprawiedliwymi, autentycznie pragną nimi być, znają przepisy i starają się ich przestrzegać. Ale przechodzą obok tego, co najistotniejsze: obok wezwania do miłości. Pycha z powodu swojej wierności i odraza, którą czują wobec grzeszników, czynią ich ludźmi wyniosłymi i oschłymi, niezdolnymi spojrzeć z odrobiną choćby przyjaźni na "chorych".

Natomiast Jezus patrzy życzliwie na tych "chorych", którzy się śmieją i piją, na tych ludzi nieco wulgarnych i podejrzanych, których Prawo zupełnie nie interesuje, ale którzy mają serce na dłoni i natychmiast gotowi są przyjąć ewangeliczne wezwanie. Dowód: kiedy Mateusz usłyszał: "Pójdź za Mną", wstał natychmiast. Jezus próbuje skruszyć twarde i zamknięte serca faryzeuszy: "Starajcie się zrozumieć". I wypowiada prawdę jasną, oczywistą, którą tak zawzięcie staramy się zaciemniać: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają". Aby to naprawdę zrozumieć, trzeba nosić w sercu Boże miłosierdzie cudowną równowagę między dobrocią wobec grzesznika i jasnym potępieniem grzechu. Łatwo to powiedzieć i brzmi to nawet jak slogan  ale jak trudno wprowadzić w życie. Albo jesteśmy bardzo dobrzy i słabi, niemal tolerancyjni, albo bezlitośnie wydajemy sądy: "Z takimi ludźmi się nie zadaję".

Najczęściej lawirujemy, nie mogąc się zdecydować: przymknąć oczy, czy potępić? Żeby walczyć z rozszerzaniem się zła, bronić moralności, pozostać ludźmi czystymi, pewnymi. Jezus jest tutaj bardziej niż kiedykolwiek naszym nauczycielem. Głosi, że trzeba być miłosiernym: "Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: miłosierdzia chcę". Ale pokazuje również, w jaki sposób miłosierdzie może być dobrocią, nie będąc współudziałem. Jeśli Jezus wchodzi pomiędzy grzeszników, to nie po to, żeby ich zaaprobować, lecz aby im pomóc; nie odrzuca nikogo, a jednak nie idzie na żaden kompromis. Możemy uczyć się od Niego jak być dobrym, nie będąc tchórzem, jak być stanowczym, nie odrzucając nikogo. Nic nie może nas bardziej do Niego zbliżyć: gdy jesteśmy miłosierni, jest w nas coś z Boga.

Ale nie jesteśmy Bogiem. Miłosierdzie Jezusa jest nieskończenie czyste, podczas gdy nasze zawsze będzie nieco cherlawe albo, co gorsza, nasiąknięte pychą. Trzeba zdecydowanie odrzucić poczucie, że jesteśmy ludźmi sprawiedliwymi, zajmującymi należne miejsce pośród sprawiedliwych. Musimy przyjąć tę wielką prawdę (nieco trudną do przełknięcia), że wszyscy ci, którzy uważają się za sprawiedliwych, ci, którzy spokojnie grzeszą i ci, którzy pokornie walczą z grzechem dla Lekarza wszyscy jesteśmy ludźmi chorymi. Podobnie jak w czasach Pana Jezusa, tak i dzisiaj powraca pytanie, czy można usiąść do stołu z grzesznikami. l tak jak wówczas stoi za tym pytaniem jakiś brak wiary, że człowiek może i powinien się zmienić na lepsze

Po kilkunastu latach przemian, których doświadczyliśmy w Polsce, zaczął się nam nagle rozwijać swoisty ruch pojednania. Politycy zaczęli wyciągać do siebie ręce, rozmawiają o zgodzie i pojednaniu, ale jednocześnie podkreślają, że fundamentem tegoż pojednania musi być prawda. Doświadczenia minionych lat i ostatnich miesięcy z pewnością nie skłaniają do tego, by ufać ludziom polityki. Z drugiej jednak strony, byłoby rzeczą głęboko niechrześcijańską przekreślić te - może często nieporadne - próby nadrobienia tego, co trzeba było zrobić wiele lat temu. Byłoby czymś złym przekreślenie wysiłków zmierzających do przezwyciężenia barier niezrozumienia czy, jak to ma czasami miejsce, po prostu zwykłego ludzkiego zacietrzewienia. Ewangelia z dzisiejszej niedzieli pokazuje nam Jezusa, zasiadającego do stołu z ludźmi, których przekreślono -zakwalifikowano do określonej kategorii, zaszufladkowano i zepchnięto na margines życia. Zamknięto przed nimi drzwi i powiedziano: niech umierają w swoich grzechach. To właśnie z tymi, co zostali odrzuceni, i co do których wydano wyroki, Jezus siada do stołu. Na przekór wszystkim. Wbrew tzw. dobrym obyczajom i nie zważając na to, co ludzie powiedzą. Idzie do tych, „którzy się źle mają". Czyż nie jest to Ewangelia na dziś, dla każdego z nas? Nie tylko dla polityków, dla tych, co spierają się o przeszłość i przyszłość, ale dla każdego... Stawiając wymagania i innym ludziom, i sobie samym, nie możemy zapomnieć, że Kościół jest wspólnotą, która ma człowieka podnosić z upadków i umacniać każdego, kto czuje się słaby, bo i Chrystus „nie przyszedł powołać sprawiedliwych, ale grzeszników".