MAŁŻEŃSTWO NATURALNYM ŚRODOWISKIEM ŚWIĘTOŚCI |
||
21 października 2001 roku odbyła się w bazylice św. Piotra w Rzymie beatyfikacja małżonków Marii i Alojzego Beltrame Quattrocchi. Jan Paweł II ogłosił włoskich małżonków błogosławionymi. Cieszyli się wszyscy, ale najbardziej chyba trójka dzieci nowych błogosławionych: 95-letni ksiądz Tarcisio, 92-letni trapista o. Paolino oraz 87-letnia Enrichetta, konsekrowana świecka. Rzadkie to szczęście współcelebrować z Papieżem Mszę beatyfikacyjną własnych rodziców i stawiać ich relikwie na ołtarzu w bazylice św. Piotra. Beatyfikacja Marii (1884-1965) i Alojzego (1880-1951), która symbolicznie dokonała się w pierwszym roku nowego wieku i nowego tysiąclecia, to wydarzenie prawdziwie przełomowe w dziejach chrześcijańskiej duchowości. Przede wszystkim dlatego, że wyniesienie na ołtarze pary małżeńskiej można uznać za symboliczne pożegnanie się Kościoła z pewnego rodzaju dualistycznym myśleniem, wedle którego prawdziwie chrześcijańskie życie można prowadzić tylko poza światem, wyrzekając się go – w stanie duchownym, szczególnie zakonnym. Życie małżeńskie, wedle wiekowej tradycji, było za mało duchowe, bo nazbyt materialne i cielesne, obciążone piętnem ulegania „nieczystym” skłonnościom seksualnym, a tym samym za bardzo grzeszne. Św. Jan Paweł II przez cały swój pontyfikat głosił prawdziwie rewelacyjną, głęboko biblijną „teologię ciała” i pokazał współczesnemu światu, że pełna oddania miłość erotyczna chrześcijańskich małżonków jest obrazem wewnętrznego życia samego Boga, wyraża bowiem komunię osób. Chociaż ten sposób myślenia teologicznego nie jest jeszcze powszechny w nauczaniu i duszpasterstwie Kościoła, to można uznać, że poprzez wyniesienie na ołtarze pary małżeńskiej epoka nieufności i podejrzliwości wobec małżeństwa została symbolicznie zakończona. Ogłoszenie świętości dwojga osób żyjących w sakramentalnej wspólnocie oznacza przezwyciężenie „monopolu” świętych indywidualnych. Życie pary małżeńskiej – „świętość dwojga” – zostało oto oficjalnie uznane za nowy model świętości. Błogosławieni Maria i Alojzy nie są pierwszą parą małżeńską w gronie osób oficjalnie uznanych przez Kościół za święte, Są jednak – co podkreślił w swojej homilii Jan Paweł II – pierwszą w historii parą wspólnie wyniesioną na ołtarze. Pozwala to w nowy sposób myśleć o świętości w Kościele – można skutecznie ku niej zmierzać nie tylko w pojedynkę. Żegnamy się z indywidualistycznym modelem myślenia typu „zbaw duszę swoją”. Stopniowo odkrywamy, jak bardzo do zbawienia potrzebna jest wspólnota; że ku świętości dochodzi się z innymi i miłując innych, nie zaś poszukując jej tylko dla siebie. Czy nadchodzi epoka świętych „wspólnotowych”? Beatyfikacja pary małżeńskiej otwiera nowe perspektywy dla duchowości chrześcijańskich małżonków, daje impuls do rozwoju refleksji nad małżeństwem, rodziną i ludzką seksualnością. Kościół ma w dzisiejszym świecie, jak wiadomo, wielkie kłopoty ze skutecznym głoszeniem nauki o małżeństwie i rodzinie. Otóż wydaje mi się, że nie ma lepszej, bardziej przekonującej argumentacji za chrześcijańską wizją małżeństwa i rodziny niż wyraźne wskazywanie na ludzi, najlepiej współczesnych nam, którzy w małżeństwie i rodzinie byli szczęśliwi. Do tego stopnia szczęśliwi, że aż święci! Wyniesienie na ołtarze małżonków powinno ożywić dyskusję nad modelami duchowości chrześcijańskiej. Państwo Beltrame Quattrocchi przeżyli swoje życie w święty sposób, niemniej duchowość ich małżeństwa pod pewnymi względami była wyrazem czasów, w jakich żyli. Ich życie w niektórych wymiarach było próbą przystosowywania duchowości zakonnej do realiów małżeństwa. Na przykład w ramach dążenia do doskonałości, za namową spowiednika, po ponad 20 latach małżeństwa złożyli ślub czystości, rezygnując ze współżycia seksualnego (Alojzy miał wtedy 46 lat, a Maria 41). Wszystkie ich dzieci wybrały jakąś formę życia konsekrowanego (Enrichetta pozostała wprawdzie osobą świecką, ale na ręce swojego biskupa złożyła indywidualnie śluby analogiczne do instytutów życia konsekrowanego). W życiu błogosławionego małżeństwa Beltrame Quattrocchi odnajdujemy jednak także wiele wartości, które są wiecznie aktualne. Ich duchowość przekracza swoje czasy i otwiera się na potrzeby ludzi przełomu XX i XXI wieku. Mają oni zatem wiele do powiedzenia także współczesnym katolikom, wyraźnie odczuwającym potrzebę bardziej „świeckiej” i autonomicznej duchowości małżeńskiej, w której np. czystość będzie rozumiana nie jako powstrzymywanie się od współżycia, lecz jako specyficzne podejście do erotycznego wymiaru miłości, odróżnianie seksu czysto cielesnego i seksu „uduchowionego”. Podczas Mszy beatyfikacyjnej Jan Paweł II powiedział o małżonkach Beltrame Quattrocchi, że ich świętość polegała właśnie na tym, iż przeżywali zwyczajne życie w nadzwyczajny sposób. Jest to nawiązanie do podkreślanej często we współczesnej teologii prawdy, że niebo, które jest stanem, a nie miejscem – zaczyna się już tutaj, na ziemi. Głęboko symboliczną i profetyczną wymowę ma także wybór dnia, w którym obchodzone będzie liturgiczne wspomnienie błogosławionych Marii i Alojzego. W przypadku świętych „indywidualnych” zazwyczaj wybiera się dzień ich śmierci, czyli „narodzin dla nieba”. Małżonków Beltrame Quattrocchi obchodzimy liturgiczne wspomnienie 25 listopada – jest to dzień zawarcia przez nich sakramentu małżeństwa w 1905 roku. Skoro ich drogą do świętości był sakrament małżeństwa, to ich „narodziny dla nieba” nastąpiły wówczas, gdy otrzymali tę łaskę sakramentalną i zaczęli nią żyć. Pokazuje to, że łaska sakramentu małżeństwa jest nieprzebranym źródłem wciąż odnawiającej się miłości; źródłem niewyczerpanym, bo jest nim sam Bóg. Jeśli się umie z tego źródła czerpać, to nie tylko nie będzie ubywało miłości, lecz z upływem czasu może jej wciąż przybywać. Maria miała talent pisarski i jest autorką wielu książek i innych tekstów, np. w „Radiografii małżeństwa” – poruszającego tekstu napisanego przez Marię po śmierci męża – czytamy: „Skoro wszystko było dla niego, to po co to czynić, gdy jego już nie ma? Widzę teraz, że on był podstawą wszystkiego i na nim się wszystko opierało. On był inspiracją wszelkiego dobra, wszelkiego działania, każdego pragnienia. Ziemskie życie, całe moje życie, było przeniknięte wzbudzonym przez samego Boga pragnieniem uszczęśliwienia ukochanego”. W tym wzruszającym wyznaniu miłości sięgającej poza grób możemy dostrzec odpowiedź na dylemat, który zapewne stał u podstaw kościelnego sceptycyzmu wobec możliwości uświęcenia się w małżeństwie. Otóż milcząco przyjmowano, że małżonkowie nie są w stanie kochać Boga całym sercem, skoro muszą swoje serce ofiarować także swoim najbliższym. Pan Bóg stawał się tu konkurentem dla miłości ludzkiej. Tymczasem w życiu Marii i Alojzego widać, że miłość do Boga realizuje się (między innymi) właśnie poprzez miłość do współmałżonka. Maria całym sercem kocha męża i całym sercem kocha Boga. Nie ma tu żadnej konkurencji. A zatem mamy pierwszą w Kościele parę małżonków wspólnie wyniesionych na ołtarze, i to takich, którzy uświęcili się na drodze życia małżeńskiego. Wolno mieć nadzieję, że nie będzie to para ostatnia. Potrzebni są nam dziś zwłaszcza małżonkowie, których będzie można naśladować nie tylko jako współmałżonków i rodziców, ale również jako przykładnych… teściów i dziadków. Święte życie małżeńskie nie musi przecież owocować tylko oddawaniem dzieci do klasztoru. Świętość rodziców może i powinna przynosić owoce także w rodzinach zakładanych przez ich dorosłe dzieci. W niebie takich (anonimowych) świętych małżeństw jest z pewnością wiele… Ten nowy model świętości powinien być „zaraźliwy”. Prawie całe życie błogosławionych Marii i Alojzego Beltrame Quattrocchi upłynęło w pierwszej połowie XX wieku, ale zaczęło się w wieku XIX. W ich mentalności i kulturowej formacji obecne są liczne akcenty dziewiętnastowieczne, dzięki czemu na podstawie ich biografii możemy śledzić pewne procesy kulturowe i zmiany obyczajowe oraz dostrzec to, co nowe w wieku XX. Tak więc życie błogosławionych małżonków zaczęło się w epoce długich sukni i surdutów, a skończyło w epoce mini spódniczek. Gdy wchodzili w dorosłe życie, pisało się bileciki na dzień dobry i jeździło dorożką do teatru. Z czasem pisali coraz mniej listów, bo w domu pojawił się telefon. W 1932 roku zrobili prawo jazdy i kupili samochód. Osiemdziesięcioletnia Maria odbyła pierwszą podróż samolotem. Całe życie upłynęło im przy akompaniamencie liturgii w języku łacińskim. Sobór watykański II bowiem zakończył obrady w cztery miesiące po śmierci Marii. Maria Luiza pochodziła z tej gałęzi starego książęcego rodu Corsinich, która od XVI wieku zajmowała się handlem lub służbą wojskową. Urodziła się we Florencji. Odznaczała się typową dla florenckich kobiet dystynkcją, wykwintnym gustem i poczuciem godności. Ojciec był kapitanem grenadierów. Kariera wojskowa ojca zmuszała rodzinę do częstych przeprowadzek, zanim w 1893 roku przenieśli się na stałe do Rzymu. Zawsze mieszkali w centrum miasta, a ich ostatnie mieszkanie, przy ul. Agostino Depretis, niedaleko bazyliki Matki Bożej Większej, stało się potem mieszkaniem młodych małżonków, a do dziś – ich dwojga dzieci. Maria zaczęła chodzić do szkoły podstawowej prowadzonej przez francuskie siostry ze zgromadzenia św. Józefa z Cluny. Po ukończeniu szkoły podstawowej rodzice zapisali Marię do żeńskiej Szkoły Handlu i Buchalterii, pomimo jej wyraźnych zainteresowań humanistycznych i talentu literackiego, ponieważ właśnie tę szkołę uznawano za odpowiednią dla panienki z dobrego domu. Dużym plusem szkoły okazał się wysoki poziom nauczania języka angielskiego i francuskiego. Maria znakomicie władała potem tymi językami, a nawet tłumaczyła książki. Szkoła nie przeszkodziła jej rozwijać zainteresowań kulturalnych, czytać Dantego, Szekspira, Leopardiego i poetów francuskich oraz studiować historię sztuki z „podręcznika”, jakim jest Rzym. Miała dobrego nauczyciela muzyki i dużo się uczyła od przyjaciół rodziców i dziadka, ludzi wykształconych i oczytanych. Jeden z nich nauczył ją malować miniatury i witraże, co wykorzystywała prawie do końca życia. W rzymskim mieszkaniu można do dziś oglądać zrobiony przez nią witraż w drzwiach salonu. Alojzy Beltrame Quattrocchi urodził się w Katanii jako trzecie dziecko Karola Beltrame, wysokiego funkcjonariusza państwowego, czyli w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Gdy miał kilka lat, przeniósł się – za zgodą rodziców – do domu bezdzietnej ciotki, która go wkrótce adoptowała i odtąd wraz z mężem wychowywała. Przyjął jako drugie ich nazwisko – Quattrocchi. Został ich jedynym spadkobiercą. Ta zmiana nie wywarła ujemnego wpływu na chłopca, który zawsze pozostał w bliskich kontaktach z rodzicami i rodzeństwem. Państwo Quattrocchi wraz z przybranym synem w 1891 roku przenieśli się do Rzymu. Tutaj Alojzy skończył najpierw liceum, a potem prawo na uniwersytecie Sapienza. Mieszkał w tej samej dzielnicy, co rodzina Corsinich, i prawdopodobnie spotykał ich córkę w drodze do szkoły lub kościoła. Należał do tego samego kręgu towarzyskiego, nic więc dziwnego, że pewnego dnia spotkał „na salonach” Marię. We wspólnym mieszkaniu urodziło się pierwszych troje dzieci, tutaj w otoczeniu dzieci i wnuków umierali dziadkowie i rodzice Marii. Delikatna i niedoświadczona Maria korzystała wiele z pomocy matki i porad babci. Tym bardziej że rodzina bardzo szybko się powiększała. W niecały rok po ślubie, urodził się w 1906 roku pierwszy syn Filip, w 1908 – córka Stefania, w 1909 – drugi syn, Cezary. Radość z macierzyństwa idzie w parze z wieloma wyrzeczeniami. Maria nie bez żalu rezygnuje z dawnego trybu życia, z wyjść do teatru i na koncerty, z codziennej gry na fortepianie. Alojzy, co nie było takie powszechne w tamtych czasach, bardzo dużo pomaga żonie, w wolnych chwilach zajmując się dziećmi. Jego bliskość i pomoc okazała się szczególnie ważna w momencie, gdy Maria, zmęczona pielęgnowaniem kilkumiesięcznego Filipa, odkrywa z lękiem, że jest znowu w ciąży. Wiadomością i niepokojem dzieli się tylko z mężem przebywającym na Sycylii. Jej dorastanie do tego nieoczekiwanego macierzyństwa, akceptacja tego, jak się dzisiaj mówi „niechcianego” dziecka, było zasługą spokojnego i czułego męża. Razem dojrzewali do rodzicielstwa i dzielili związane z nim radości i kłopoty. Wszystkie zachowane listy (łącznie 268) wyrażają wielką wzajemną miłość, której nie przytłumi zmęczenie i proza codzienności. Przez niemal pół wieku ich miłość zachowa młodzieńczą świeżość i promienną radość z każdego przeżytego razem dnia. Pierwsza trudna próba małżeńskiej miłości i chrześcijańskiej dojrzałości przychodzi w jesieni 1913 roku, gdy Maria na początku czwartej ciąży poczuła się bardzo źle. Słynny rzymski ginekolog postawił diagnozę: łożysko przodujące i zdecydowanie zalecił przerwanie ciąży, aby próbować uratować „przynajmniej” matkę. Małżonkowie bez wahania i jednomyślnie odrzucili taką możliwość. Nie mieli wątpliwości co do słuszności swojego wyboru. Nie znaczy to wcale, że było im łatwo ponosić jego konsekwencje. Szczególnie trudno było Alojzemu, który musiał się liczyć nie tylko z utratą kochanej żony, ale także – z koniecznością wychowywania czworga dzieci i zajmowania się czworgiem starszych osób. Niewiele wiemy o jego samotnych rozważaniach i rozmowach z Marią. Dzieci wspominają ten okres jako czas wielkiego niepokoju i żarliwej modlitwy całej rodziny. Szczególnie utkwił im w pamięci obraz ojca zatopionego w modlitwie przed Najświętszym Sakramentem albo szlochającego cicho w trakcie rozmowy z księdzem przy konfesjonale. W Wielki Poniedziałek, 6 kwietnia 1914 roku, urodziła się Enrichetta. Cała i zdrowa. Maria jeszcze przez kilka tygodni walczyła o życie; gorączka poporodowa i stan zapalny osłabiły jej wycieńczony organizm. Tym większa była radość po jej powrocie do domu. Cierpienie i rozterka przeżyte w tym czasie złączyło jeszcze ściślej całą rodzinę, a przede wszystkim oboje małżonków. Wyszli z tej próby fizycznie słabi i zmęczeni, ale duchowo wzbogaceni i umocnieni. To właśnie Enrichetta została z nimi, gdy troje starszych dzieci opuściło dom, by bez reszty poświęcić się Bogu. Po złożeniu prywatnych ślubów, jako konsekrowana świecka towarzyszyła rodzicom w pracy, podróżach i wakacjach. W ostatnich latach życia matki była jej kierowcą, sekretarką i najbliższą współpracowniczką. Maria zmarła na jej rękach. W czasie Mszy świętej beatyfikacyjnej rodziców Enrichetta przyniosła do ołtarza relikwiarz. W życiu świętych małżonków miłość była zawsze obecna i ciągle w nich dojrzewała. W listach Marii do podróżującego służbowo Alojzego znajdujemy opis jej nieprzespanych nocy i domowych problemów, ale także – wyznanie wielkiej miłości. Nawet kilkudniowa nieobecność męża napawa ją wielką tęsknotą; niecierpliwie czeka na dzwonek listonosza, jak młoda, zakochana dziewczyna. Nie cieszy go piękno oglądanych miast, a wieczorami odczytuje na nowo listy. Marii. Te same uczucia wyrazi 35 lat później – gdy do wieczora nie doczekał się listu od żony, przebywającej w klinice w Turynie, po dziesiątej poszedł na dworzec i czekał na pociąg. W pociągu nie było ani Marii, ani listu od niej. Alojzy wysyła więc krótką kartkę, w której pisze: „Zanim wrócę do domu, czekam jeszcze na pociąg o 23.48. Ponieważ odjeżdża ostatni pociąg zabierający pocztę, piszę parę słów, gdyby się okazało, że czekałem na darmo, żeby cię zapewnić, iż dzisiejszy dzień minął nam spokojnie. Przesyłam ci wiele, wiele całusów i uścisków. Twój Gino”. Bł. Alojzy miał opinię znakomitego specjalisty i człowieka niezwykle uczciwego. Będąc zastępcą generalnego adwokata skarbowego przeszedł l w 1946 roku na emeryturę i kierował jednym z departamentów w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Pracował także jako radca prawny kilku ważnych instytucji i największego banku włoskiego. Często pełnił funkcję eksperta w trudnych procesach i konsultanta wielu ministerstw. Nie przestał być skromnym człowiekiem rygorystycznie przestrzegającym zasad etyki zawodowej. Nie przyjmował żadnych prezentów, a gdy miał do dyspozycji służbowe auto, nie pozwalał dzieciom nawet wsiąść do niego i nie korzystał nigdy z „podwiezienia” na poranną Mszę św. Podzielał program Demokracji Chrześcijańskiej i popierał jej działalność. Był blisko związany z de Gasperim (premierem rządu włoskiego), ale nigdy nie zdecydował się na uprawianie czynnej polityki, gdyż wymagało to pójścia na kompromisy i wyrzeczenia się wielu ideałów. Alojzy Beltrame Quattrocchi, mimo prawniczych studiów, miał szerokie zainteresowania humanistyczne. Od młodości dużo czytał, szczególnie lubił klasyków włoskich XIV i XIX wieku raz Dostojewskiego i Claudela. Dzielił też zamiłowania swojej żony Marii do muzyki i teatru. Zainteresowania kulturalne i religijne skłoniły go do zapisania się na letni kurs teologii, do uczęszczania przez kilka lat na cykl konferencji o kulturze religijnej na Uniwersytecie Gregoriańskim oraz kursy apologetyki i duchowości prowadzone przez wybitnych uczonych. Maria, chociaż żyła w czasach, kiedy nie mówiło się o karierze zawodowej kobiet, nie była typową „kurą domową” czy płochą damą z wyższych sfer. Sytuacja finansowa pozwalała, a pozycja społeczna – zobowiązywała do prowadzenia domu na pewnym poziomie. Miała zawsze do pomocy służącą i guwernantkę do dzieci, a gdy nastała era aut, a nikt z rodziny nie miał jeszcze prawa jazdy – wynajmowała szofera. Maria prowadziła salon, w którym spotykała się elit kulturalna i polityczna Rzymu. Radość z narodzin każdego z czworga dzieci szła w parze z troską o ich zdrowie i wychowanie. Chociaż Maria zajmowała się dziećmi przez większość dnia, to jednak od początku wychowywali je oboje w wielkiej harmonii i wzajemnym porozumieniu. Wspólnie podejmowali najważniejsze decyzje i dzielili się obowiązkami. Matka uczyła pacierza i katechizmu, ale do ojca należało prowadzenie wspólnych modlitw przed spaniem. Gdy dzieci trochę podrosły, wszyscy wspólnie odmawiali na klęczkach jedną cząstkę różańca i litanię do Najświętszego Serca Jezusa. Dopiero potem całowali dzieci na dobranoc. Jedną z najsurowszych kar było posłanie dzieci do łóżka bez pocałunku. Alojzy poświęcał dzieciom bardzo dużo czasu, co zadziwia, jeśli się weźmie pod uwagę epokę, w jakiej żył, i odpowiedzialną pracę, jaką wykonywał. Gdy we wczesnym dzieciństwie często chorowały, wstawał do nich w nocy. Gdy zaś podrosły, codziennie odprowadzał je do szkoły, wstępując z nimi po drodze do kościoła. W czasie wakacji chodził z nimi na wycieczki, ucząc wielu pożytecznych rzeczy i pokazując piękno przyrody i sztuki. W każdą sobotę szedł z chłopcami do spowiedzi do pobliskiego kościoła, a po drodze pomagał im w rachunku sumienia. On też wprowadził synów do skautingu i zapalił do idei tego ruchu, w którym potem pracowali jako duszpasterze i organizatorzy letnich obozów. Gdy z grupą przyjaciół założył i prowadził oratorium dla chłopców z biednych rodzin, zabierał tam często Filipa i Cezarego. Maria z natury była osobą surową i wręcz apodyktyczną, co odzwierciedla się w wychowaniu dzieci. Należy pamiętać, że w tamtych czasach nie mówiło się o „dialogu” z dziećmi, lecz o dyscyplinie i posłuszeństwie. Pewne zasady obowiązujące w domu Quattrocchi wynikały także z tradycji rodziny oraz jej pozycji społecznej. Maria uważała się zawsze za „tradycjonalistkę” w dziedzinie wychowania i niektóre jej tezy w dzisiejszym, zlaicyzowanym świecie byłyby uznane za objaw ”zacofania”. Gdy jednak odczytamy jej refleksje w kontekście współczesnego kryzysu autorytetu rodziców, odkryjemy ich aktualność i potrzebę przypomnienia. Znajdziemy np. wnikliwą analizę zawsze tych samych słabości rodziców ulegających rozkapryszonym dzieciom. Znajdziemy wiele uwag ilustrujących ponadczasową tezę, iż wychowanie do wolności musi być wychowaniem do odpowiedzialności. Maria wymienia trzy „gwoździe”, które zniewalają młodych i uniemożliwiają im harmonijny rozwój: brak charakteru, pycha i egoizm. Tak zniewoleni młodzi deformują życie wspólnot: rodziny, społeczeństwa i Kościoła. Maria Beltrame Quattrocchi przypomina fundamentalną tezę, iż wychowanie zaczyna się w rodzinie, która ma prawo i obowiązek weryfikować i uzupełniać pracę formacyjną innych osób czy instytucji. Centralne miejsce rodziny w procesie wychowawczym prowadzi do uznania wielkiej roli kobiety. Maria była zwolenniczką równouprawnienia kobiet widzianego w kontekście szacunku dla ich osobowej godności. Przekonywała dziewczęta o konieczności zdobycia wykształcenia i namawiała do lektury. Jednocześnie uświadamiała im niepowtarzalne piękno kobiecości i niezwykłą misję macierzyńską. Przestrzegała młode matki, żeby nie pozwoliły nikomu zająć właściwego im miejsca w rodzinie i odebrać funkcji „rzecznika Pana Boga”. Tylko matka potrafi przemienić dom w sanktuarium i pełnić rolę jego kustosza. Uznanie wielkiej godności kobiety prowadziło do uznania jej odpowiedzialności za wychowanie i przyszłość dzieci, a w konsekwencji – przyszłość narodu i Kościoła. Czytając niektóre teksty tej zagorzałej „tradycjonalistki” pisane w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku, można w nich znaleźć zapowiedź współczesnego kryzysu rodziny oraz wiele rad powtarzalnych dzisiaj przez laickich „postępowych” pedagogów i psychologów. Maria, pisząc o wychowaniu, dzieliła się swoimi przemyśleniami i doświadczeniami matki czworga dzieci, które nie były słodkimi „aniołkami”. Matka wymagała posłuszeństwa, nie szczędziła klapsów i surowo karała wszelkie objawy niesubordynacji. Surowość matki nie ograniczała się do domu; te same reguły postępowania obowiązywały w szkole, gdzie nie szukano protekcji i nie oczekiwano pobłażliwości. Wprost przeciwnie. Maria poprosiła kiedyś nauczyciela o obniżenie oceny Cezaremu. Gdy zaś dowiedziała się o złym zachowaniu Filipa na lekcjach, kazała mu zanieść (w niezaklejonej kopercie) list do nauczyciela, w którym prosiła o przykładne ukaranie syna. Zawsze jednak tłumaczyła racje, dla których wymierzała kary. Dzieci widziały zatem, że była to surowość sprawiedliwa, połączona z miłością i podyktowana odpowiedzialnością. Na siedem lat przed śmiercią Maria napisała w testamencie-przesłaniu do dzieci: „Pragnę was zapewnić o jednym – wszystko, co kiedykolwiek zrobiłam, jakkolwiek postąpiłam wobec każdego z was, nawet jeśli popełniłam błędy, uczyniłam ze szczerą intencją obrony interesów Pana Boga w waszych duszach”. W swojej książce „Doceńmy życie” tak napisała o konieczności zachowania hierarchii wartości w wychowaniu: „Na pierwszym miejscu jest Bóg. Potem Jego najważniejsze przykazanie, czyli miłość Boga i bliźniego. A potem miłość ojczyzny. Jeśli wszystko podporządkujemy tym wartościom i będziemy je respektować, będzie nam się dobrze żyło na tej ziemi”. Maria wymagała przestrzegania zasad moralnych w taki rygorystyczny sposób, który może się wydawać komuś przesadny. Niemniej jednak, gdy się dokładnie przyjrzymy jej konkretnym decyzjom czy opiniom, widać, że ich główną inspiracją jest chrześcijańska wizja osoby ludzkiej i jej odpowiedzialności przed Bogiem. Kierując się ewangelicznym radykalizmem, napisze synom: „wolałabym was widzieć martwymi niż niewiernymi Bogu”; albo też prosi Boga: „Boże mój, raczej go zabierz, niżby miał Cię zdradzić”. To ostatnie zdanie przypomina modlitwę św. Rity, która prosiła Boga o śmierć dla synów, zanim dokonają zabójstwa, mszcząc śmierć ojca. Powołując się na ewangeliczny radykalizm, Maria Beltrame Quattrocchi wzywała matki do troski o przestrzeganie podstawowych zasad moralności, które nie ulegają wpływom aktualnych tendencji. „Moralność nie zna mody”, pisała. Mimo dostatniego poziomu życia, dzieci były przyzwyczajane do skromności i oszczędności; nie dostawały kieszonkowego, a gdy miały jechać tramwajem, wręczano im bilety. Uczono je szacunku dla służby i zrozumienia biednych. Rodzice wychowywali je nie tylko teoretycznymi pouczeniami, ale przede wszystkim własnym przykładem. Długie lata wspólnego życia z dziadkami były dla dzieci cenną lekcją, której nie zastąpią żadne pogadanki o obowiązku wobec osób starszych. Rodzice czuwali nad formacją kulturalną swoich dzieci, wspólnie z nimi dużo czytali i do końca życia zachowali zwyczaj dzielenia się wrażeniami z lektury, wystawy czy koncertu. W latach dzieciństwa czwórki Quattrocchi nie było dyskotek i telewizji, a jedną z nielicznych rozrywek było wyjście do teatru czy kina w okresie karnawału. Mimo to nie wspominają oni swego dzieciństwa jako trudnego i nudnego. Był to dla nich okres pełen wielkich i małych radości, ciekawych spotkań i rozmów. Istotnie, przyjaciele i goście rodziców dostarczali dzieciom dodatkowych ciekawych wrażeń i wielkich przeżyć. Nie dziwi przeto, że w takim środowisku zrodziły się aż trzy powołania do stanu kapłańskiego i zakonnego. Rodzice nie zaprzestali swej misji po wyjściu z domu trojga dzieci. Kontynuowali prawie wszystkie wątki swego programu wychowawczego. Interesowali się ich codziennym życiem, martwili się chorobami i grożącymi niebezpieczeństwami, z troską i miłością śledzili ich formację zakonną oraz duchowy rozwój. Informowali dzieci o wydarzeniach życia codziennego, przeżyciach religijnych i wydarzeniach kulturalnych, pragnąc się nimi dzielić wszystkim, jak wtedy, gdy razem mieszkali w domu. Dla ilustracji warto zacytować drobny na pozór, ale bardzo znamienny szczegół zawarty w liście Marii do córki , s. Cecylii z 1956 roku: „Czy w waszym klasztorze mogą być wyświetlane filmy? Jeśli tak, to starajcie się zdobyć kopię filmu „Marcellino, chleb i wino”. Pokryję wam wszystkie koszta. Byłabym bardzo szczęśliwa, gdybyście kiedyś w czasie rekreacji mogły obejrzeć ten piękny film”. Traktowali klasztory swoich dzieci jak ich prawdziwe domy, dbając o wyposażenie i wygodę. Na przykład w czasie ostrej zimy w Parmie zakupili piec do każdej celi, a benedyktynkom w Mediolanie sfinansowali zamontowanie windy. Tak jak przedtem, nie szczędzili dzieciom rad, przestróg i surowych reprymend, wymagając przestrzegania tych samych reguł współżycia, a głównie prawdomówności. Matka stanowczo żąda szczegółowych, prawdziwych informacji o chorobach czy duchowych rozterkach. „Jeśli chcesz, abym była spokojna – pisze do Stefanii w czasie wojny – musisz bardzo często pisać”. Najwięcej uwagi, podobnie jak dawniej, poświęcała Cezaremu, szczególnie w okresie jego dwuletniej przerwy w studiach i formacji zakonnej. W lecie 1926 roku pisała: „Mój kochany, powiedz mi szczerze, czy twój zawoalowany smutek ma przyczyny fizyczne czy duchowe? Musisz otworzyć duszę przed twoją mamą, abyśmy razem mogli zbadać i poznać przyczynę twej choroby i znaleźć sposób jej wyleczenia. Możesz sobie wyobrazić, z jaką niecierpliwością czekam, kiedy w końcu otworzysz przede mną duszę. Bardzo gorąco cię proszę, napisz jak najszybciej. Jeśli zaś twój stan duchowy, czy raczej psychiczny, nie pochodzi z fizycznego wycieńczenia, to tym lepiej. Opisz mi dokładnie stan twojego zdrowia – czy bierzesz zastrzyki, czy odżywiasz się dobrze i dużo śpisz?” Apostolstwo nowych błogosławionych Mocni wiarą i wzajemną więzią, wzbogaceni rodzinnymi przeżyciami, wspaniałomyślnie dzielili się swymi doświadczeniami i talentami w działalności apostolskiej. Apostolstwo wyraża ich poczucie odpowiedzialności za bliskich, za parafię oraz za cały Kościół. Większość inicjatyw podejmowali razem, albo przynajmniej nawzajem sobie doradzali, co niewątpliwie zwiększało owocność pracy i zacieśniało ich małżeńską więź. Pierwszym środowiskiem apostolstwa dla Marii był dom i dla Alojzego – miejsca pracy. Dom otwarty oznaczał nie tylko otwarcie na eleganckie przyjęcia, ale także na nieformalne spotkania dyskusyjne czy indywidualne rozmowy o wierze i Kościele. Maria nie zamykała się w kręgu rodziny, przyjaciół i znajomych, lecz wychodziła naprzeciw biednym i potrzebującym swojej dzielnicy. Raz w roku na Trzech Króli, kiedy to we Włoszech dobra czarownica (Befana) przynosi dzieciom prezenty, zapraszała wszystkie dzieci mieszkające w kamienicy na podwieczorek i obdarzała słodyczami. W okresie poprzedzającym Pierwszą Komunię Świętą w parafii co sobotę zapraszała do swego domu ubogie i niewykształcone kobiety razem z dziećmi i uczyła je katechizmu. Delikatna i chorowita Maria potrafiła wykazać niezwykłą energię, gdy chodziło o pomoc potrzebującym, co uwidoczniło się szczególnie w jej pielęgniarskiej służbie w czasach wojny. Alojzy traktował swoje miejsce pracy jako przestrzeń świadectwa wiary i okazywania miłości bliźnim. Czuł się „rzecznikiem” Pana Boga w ministerstwach i salach sądowych. W biurowym kalendarzu od 1934 roku notował cytaty do codziennej medytacji lub krótkie refleksje. Zapisał kiedyś: „Nie powinniśmy ukrywać naszych przekonań religijnych, lecz okazywać je publicznie. Musimy wyrażać wiarę nie tylko słowem, ale przede wszystkim – czynem. Wyznajemy naszą wiarę przez uczciwe postępowanie, bezinteresowność i miłość wobec bliźnich, miłość głęboko przeżywaną i realizowaną na co dzień”. Podczas gdy Maria zajęła się kobietami, on zorganizował dla biednych dzieci z dzielnicy oratorium, gdzie zapraszał do pomocy kolegów z pracy oraz dorastających synów. Był jednym z głównych promotorów ruchu skautów we Włoszech. Brał udział w spotkaniach formacyjnych wielu grup w Rzymie, organizował odczyty i wycieczki, a także dbał o opiekę duszpasterską nad chłopcami, szukając odpowiednich rekolekcjonistów i asystentów kościelnych. Po odbyciu pielgrzymki do Lourdes wstąpił do stowarzyszenia wolontariuszy, zajmującego się chorymi, i wielokrotnie towarzyszył chorym jako noszowy”. Maria jako młoda kobieta poświęcała się głównie działalności charytatywnej. Po odkryciu przez obu synów powołania kapłańskiego czuła się „powołana” do udziału w adoracji Najświętszego Sakramentu oraz w spotkaniach organizowanych przez Stowarzyszenie Matek Kapłanów. Potem jej rozwój duchowy, lektura i apostolski zapał skierowały ją na nowe drogi działalności, jakie otworzyły się w Kościele. Maria Beltrame Quattrocchi należała do grupy blisko związanej z ojcem Agostino Gemelli i gorąco popierała jego projekt założenia uniwersytetu katolickiego, zrealizowany w 1920 roku, m.in. dzięki ofiarności i pomocy wielu katolickich kobiet. Ze środowiska jej przyjaciółek i znajomych wywodziły się założycielki żeńskiej gałęzi Akcji Katolickiej powstałej w 1922 roku. Toteż nie dziwi fakt, że od początku istnienia tej organizacji Maria brała czynny udział w jej pracach, a w 1925 roku weszła w skład Sekretariatu Centralnego i Krajowego Rady Głównej. Troska o edukację młodzieży i przyszłość rodziny skierowała oboje małżonków w szeregi ruchu „Front Rodzin”, założonego w 1947 roku przy silnym poparciu papieża Piusa XII. Maria pełniła funkcję wiceprezesa Komitetu Rzymskiego. Brała udział w licznych kongresach, ale też zapraszała małe grupy do swego domu. Pisała broszurki „na użytek wewnętrzny”, w których prezentowała aktualne problemy i wyzwania dla katolickich rodzin. Organizowała też – prekursorskie na owe czasy – kursy dla narzeczonych w podmiejskich parafiach Rzymu, zapraszając z wykładami lekarzy, adwokatów i księży. Po II wojnie światowej oboje małżonkowie włączyli się bardzo aktywnie w działalność organizacji Rinascita Cristiana (Odrodzenie Chrześcijańskie), która ma duże zasługi w obronie praw rodziny we Włoszech w okresie, gdy w państwie powstawało nowe ustawodawstwo, a jednocześnie w szkolnictwie i mediach rosły wpływy partii komunistycznej. Maria organizowała działalność żeńskiej gałęzi, przygotowując materiały do dyskusji i medytacji. Raz na dwa tygodnie zapraszała „swoją” grupę do domu, by z udziałem zaproszonego kapłana rozmawiać o aktualnych problemach duszpasterskich i społecznych oraz omawiać możliwości przeciwdziałania procesom i zjawiskom zagrażającym rodzinom chrześcijańskim. Podobną działalność rozwinął Alojzy w środowisku zaprzyjaźnionych prawników, starając się szczególnie o odpowiedniego kapłana, który wyjaśniał nauczanie Magisterium Kościoła w dziedzinie etyki społecznej i małżeńskiej. Małżonkowie przez wiele lat wspierali (także finansowo) grupę ekumeniczną „Pro-Oriente”, powstałą w Sofii po pierwszej wojnie światowej z inicjatywy księdza Angelo Roncalli. Kierujący tą grupą prałat Francesco Galloni był częstym gościem domu przy ulicy Depretis, gdzie dyskutowano o problemach prawosławia i ekumenizmu. Na krótko przed śmiercią Alojzego małżonkowie zetknęli się z powstałymi w Rzymie w 1950 roku pierwszymi grupami oaz ojca Rotondi, które przerodziły się w ogólnokrajowy ruch Mondo Migliore (Ruch na rzecz Lepszego Świata). Popierali gorąco jego ideę propagowania czystości młodzieży i przygotowywania do życia w małżeństwie i rodzinie. Maria będzie do tych tematów wielokrotnie wracać w swoich publikacjach. Za swoistą formę apostolstwa trzeba uznać liczne spotkania dyskusyjne organizowane w domu oraz publiczne odczyty głoszone przez Marię dla świeckich, a nawet (w latach czterdziestych!) w obecności biskupów. Działalność Marii w stowarzyszeniach pochłonęła jej ogromnie dużo czasu i energii, ale też wzbogaciła o wiele przyjaźni oraz dostarczyła inspiracji twórczej. Swoją działalność publicystyczną, nazywaną „apostolstwem pióra”, traktowała jako formę dziękczynienia za dar wiary i macierzyństwa, formę dzielenia się owocami tych darów. Istotnie, w jej książkach odzywa się echo wszystkich najważniejszych wydarzeń w historii rodziny. Apostolat pióra rozpoczęła w 1912 roku wydaniem książki „Matka a problem wychowania”. Zachęcona przez męża i czytelników, kontynuowała tę pracę, dzieląc się refleksjami na temat powołania do życia kapłańskiego i zakonnego swoich dzieci w książce „Głos matki”, wydanej w 1924 roku. Opublikuje jeszcze pięć książek, których tematyka skupia się na dwóch problemach: wychowania oraz życia duchowego. W tej pierwszej grupie znalazły się tytuły: „Podręcznik młodej dziewczyny”; „Prawdziwa mama”; „Doceńmy życie” oraz napisana wspólnie z synem książka poświęcona formacji dorastających dziewcząt „Rozkwitający kwiat”. Natomiast w nurcie duchowości mieszczą się „Ogień musi płonąć”; „Światła miłości” oraz „Lux vera”; „Trzy chleby”. Poza tym Maria dorywczo współpracowała z wieloma periodykami Akcji Katolickiej i biuletynami (np. z miesięcznikiem dla ministrantów i kapelanów wojskowych), publikowała artykuły czy recenzje książek. Do jej spuścizny pisarskiej należą także teksty konferencji oraz bardzo liczne listy. Trudno streszczać treść książek Marii Beltrame Quattrocchi, które zarówno pod względem stylu, jak i sposobu argumentacji odzwierciedlają nie tylko niepospolitą indywidualność autorki, ale także mentalność jej epoki. Bardzo często stanowią swoisty komentarz do aktualnych problemów społecznych i nurtów kulturowych. Przede wszystkim wyrażają osobiste doświadczenie autorki, mają więc walor bezpośredniego świadectwa. Dlatego stanowią cenny materiał do uchwycenia jej osobowości i życia duchowego. Kulminacją świadczenia słowem jest medytacyjne wspomnienie napisane po śmierci Alojzego, na prośbę rodziny i przyjaciół, a publikowane najpierw pod tytułem „Osnowa i wątek”, a potem – „Radiografia małżeństwa”. Jest to właściwie hymn o pięknie małżeńskiego życia. Ten tekst, najmniej dopracowany pod względem formy literackiej, bardziej niż inne teksty Marii Beltrame Quattrocchi ma charakter bezpośredniego świadectwa i zachowuje swą aktualność. Napisany w porywie serca, krótkimi zdaniami, które przywołują bogate obrazy i epizody składające się na historię życia i miłości. Mimo niedoskonałości stylu i braku ciągłości dyskursu jest lekturą godną polecenia małżonkom każdej epoki i kraju. Wszystkie książki powstałe za życia Alojzego były przez niego czytane przed oddaniem wydawcy. On też, bardziej skrupulatny i dokładny niż Maria, korygował nieścisłe wyrażenia i sprawdzał korektę szpaltową. Jeden egzemplarz każdej książki oprawiał w skórę i stawiał na honorowym miejscu w salonie. Do dziś na biurku Marii stoją rządkiem te woluminy w wyblakłych okładkach. W pismach Marii o tematyce wychowawczej często pojawia się motyw żarliwej miłości do ojczyzny i przywiązania do jej chrześcijańskiej tradycji. Jest dumna ze swojej przynależności narodowej i pragnie to przekazać nowym pokoleniom. „Drodzy młodzi – pisała – kochajcie naszą Italię, za którą oddało krew tysiące ludzi. Jestem przekonana, że żaden naród, tak jak nasz, nie może się poszczycić takimi geniuszami, jak nasi geniusze, takimi świętymi, jak nasi święci. Tymczasem niektórzy nie chcą uznać tych faktów historycznych i negują ich ogromne znaczenie. Pamiętajcie – kto się wyrzeka historii własnej ojczyzny, jest matkobójcą, kto zdradza własną wiarę, jest wiarołomcą”. DUCHOWE DOSKONALENIE SIĘ MAŁŻONKÓW MARII I ALOJZEGO – ETAPY DZIEJÓW DUCHOWYCH Najczęściej jest tak, że żona podciąga do góry, ku doskonałości swojego męża. Tak było i w ich przypadku. Pierwszym widocznym na zewnątrz znakiem duchowego doskonalenia się Marii jest jej coraz większy spokój i cierpliwość w codziennym rozgardiaszu dużego domu. Małżonkowie wywodzili się z tej samej grupy społecznej, ale na początku dzielił ich stosunek do praktyk religijnych. Dzieliła ich także różnica charakterów, a pokonywanie tej różnicy i wynikających z tego napięć stanie się jednym z narzędzi duchowego doskonalenia się i zacieśniania jedności dwojga silnych osobowości. Wspólny wysiłek zbliża ich i upodabnia do siebie. Maria staje się coraz bardziej łagodna i wyrozumiała, a mąż – coraz bardziej otwarty i skłonny do akceptacji zmian. Alojzy potrafi uspokajać wrażliwą Marię, a ona pomaga mu zrozumieć swoich rodziców i unikać konfliktów. Maria zwalcza palenie papierosów, więc Alojzy – z wielkim trudem – zrywa z tym nałogiem, by do niego powrócić pod koniec życia. Jednym z przekonywających dowodów miłości jest wyrzekanie się tego, co rani ukochaną osobę. Wyrzekanie się to nie jeden akt, lecz długi, trwający całe życie proces. W życiu Marii i Alojzego obserwujemy jego przebieg i owoce, jakimi są wzrost miłości i zacieśnienie jedności. Ich przykład stanowi zaprzeczenie powszechnego dziś przekonania, że różnica charakterów zagraża albo wręcz wyklucza trwałość małżeństwa. W okresie, gdy Maria z właściwym sobie entuzjazmem zaczyna szybko kroczyć ku wyraźnie określonemu celowi (budowania duchowości małżeńskiej), Alojzy nie idzie z nią krok w krok. Wyraźnym znakiem jego duchowego postępu będą regularne praktyki religijne. Przykład młodych wpłynie na matkę Marii, Julię, i – co najdziwniejsze – na porywczego antyklerykała Angiolo Corsini (ojca Marii), w którym dokona się największa, widoczna dla wszystkich zmiana. Będzie unikał wybuchów złości i do końca życia z regularnością starego oficera – przystępował cztery razy w miesiącu do Komunii świętej. Maria już jako młoda dziewczyna miała swojego kierownika duchowego, a był nim ojciec Paoli, który dał piękne świadectwo kolejnego etapu dziejów duchowych Marii i Alojzego. Tekst napisany przez o. Paoli został 12 marca 1917 roku, a więc w trzy lata po urodzeniu się Enrichetty (najmłodszej córki, która była ich czwartym dzieckiem). W tekście tym, skierowanym bezpośrednio do Marii, zawiera swoistą ocenę jej dotychczasowej drogi oraz postulaty na przyszłość. Bardzo wymowna jest wzmianka o odkryciu przez Marię rozkoszy duchowych z pomocą Bożej łaski. Kierownik duchowy, konstatując znaczny postęp duchowy swej penitentki, dodaje, iż ma ona jeszcze długą drogę do przebycia. Nalega na wytrwałość w ćwiczeniu się w cierpliwości, co znaczy, że było to Marii ciągle potrzebne. Przypomina o potrzebie nieustannego wyrzekania się tego wszystkiego, co przeszkadza w dążeniu do doskonałości. Ojciec Paoli powtarza zachętę do codziennej Komunii świętej, którą nazywa „termometrem” życia wiary. W tym okresie Maria i Alojzy bardzo często, w miarę możliwości codziennie, przystępowali do Komunii. Maria po latach potwierdzi owocność tej praktyki: „Codzienny kontakt z Chrystusem pomaga w nieustannym oczyszczaniu się i umacnia w walce z wadami, ale przede wszystkim gwarantuje zdobycie tych cnót, które powodują wewnętrzną przemianę prowadzącą do narodzin nowego człowieka. Taki człowiek rodzi się u stóp tabernakulum”. Niewątpliwie już w 1917 roku Maria pragnie totalnej przemiany. Pragnie jej, aby rozkoszować się Bogiem na wieki, czyli – aby się uświęcić. Świętość staje się wyraźnie określonym celem, który ma ukierunkować całe życie i wszystkie składające się nań sprawy. Wzniosły cel nie przekreśla prozaicznego życia codziennego, lecz nadaje mu dynamikę właściwą wspinaczce ku szczytom, skąd rozlega się wspaniały widok. Dążenie do świętości sprawia, że codzienne życie staje się piękniejsze i ciekawsze. Maria, doświadczywszy tego, postanawia nie ustawać w drodze. Wydaje się jej to łatwe, gdyż dysponuje odpowiednimi środkami, za jakie uzna słowną i myślną modlitwę, lekturę Słowa Bożego i Eucharystię. Są to więc środki ogólnie dostępne. Mimo to droga do świętości nie jest łatwą przechadzką, lecz męczącą wspinaczką, wymagającą wysiłku i ubezpieczenia, czyli pomocy innych ludzi. Maria na początku swej wspinaczki doświadczyła, jak wielkim niebezpieczeństwem jest zniechęcenie, znużenie, jakakolwiek przerwa w kroczeniu ku szczytom. Jest to niebezpieczeństwo szczególnie groźne dla świeckich żyjących w rodzinie i w małżeństwie. Nie należy też ufać subiektywnym ocenom swej doskonałości, lecz weryfikować je we wspólnocie rodziny, Kościoła, przyjaciół. Świętość osiąga się w świecie, ale nie mierzy się jej sukcesami „światowymi”. Świeccy tak łatwo ulegają zniechęceniu, ponieważ „świat” nie stanowi dla nich zachęty, lecz wprost odwrotnie – kusi swoimi błyskotkami i odwraca uwagę od szczytów. Nauczona własnym, często bolesnym doświadczeniem Maria będzie stale wzywać synów do wytrwałości na drodze do świętości, powtarzając: starajcie się być świętymi, nie zatrzymujcie się na drodze ku świętości, przyspieszajcie kroku. Alojzy początkowo pozostawał w tyle za Marią, jeśli chodzi o życie duchowe. To wynika choćby z listów. Widział, że daleko odstaje od swojej żony w duchowej wspinaczce. Przestraszył się, że straci najbliższą i najukochańszą osobę. Być może poczuł się zazdrosny o Pana Boga, gdyż Maria bardzo długo rozwodzi się nad jego obawami o utratę uprzywilejowanej, intymnej bliskości. „Zapewniam cię, mój kochany – pisze – że nic, absolutnie nic nas nie rozłączyło, ale nadal wszystko nas łączy. Jesteśmy teraz, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, po bożemu zjednoczeni. Zjednoczeni na wieki. […] Cóż takiego heroicznego znajdujesz w moich słowach, co napawa cię lękiem? Chcesz, żebym była coraz bliżej ciebie, a gdy mówię: jestem tutaj, chodź – to boisz się podejść. To przecież nielogiczne”. Ten dialog między rozentuzjazmowaną Marią a zalęknionym Alojzym stanowi niezwykle ważny epizod ich duchowej historii. Postawa Marii, ściśle mówiąc – jej miłość, zdecydowała o tym, że zaczęli iść razem. Mogła przecież wspinać się dalej sama, pozostając dobrą, kochającą żoną. Ale ona chciała iść do Boga razem ze swoim ukochanym, dzielić się z nim owymi rozkoszami, o których wspominał ojciec Paoli. Prosiła męża, aby pozwolił sobie pomóc i nie ukrywał przed nią swego wewnętrznego stanu, swoich relacji z Panem Bogiem. Prosi więc o podporządkowanie duchowego życia tym samym regułom miłości, jakie obowiązywały w ich małżeństwie, o podjęcie wzajemnej wymiany uczuć i doświadczeń, szczerej wymiany myśli, jakiej dokonywali we wszystkich sprawach. Alojzy zapewne odpowiedział pozytywnie na tę gorącą prośbę, gdyż po kilkunastu dniach Maria dokonuje swoistej oceny jego duchowego stanu. Dostrzega w nim skutki działania Bożej łaski i niektóre cechy „nowego człowieka”. Jakby dla dodania mu odwagi wyznaje: „Wierz mi, dusza moja jest mała i brzydka, ale jednego możesz być pewny – codzienny, realny kontakt z Bogiem nieustannie ją przemienia. Dlatego staje się coraz bardziej jasna i czysta”. Alojzy widocznie poczuł się mniej zagubiony, skoro żona pisze: „Jezus udzielił mi swojej mocy, to wyłącznie dzięki Niemu moje słowa przyniosły ci pocieszenie”. Nie zostawia męża samego i zapewnia z mocą: „Jezus zna naszą słabość i żąda od nas tylko tego, abyśmy ciągle starali się być lepsi. Nie bój się, mój kochany Gino, zawsze będę cię wspierać, pocieszać i bronić przed atakami nieprzyjaciół. Polecam cię Bogu jako coś mojego własnego, bo wszystko, co moje, należy całkowicie do Niego. Bóg na pewno ci pomoże”. Spełnia w ten sposób marzenia Alojzego, który jeszcze przed ślubem pisał do Marii: „Czuję, że twoja miłość będzie mnie zachęcała do dobroci i zmuszała do sumiennej pracy, albowiem w tej miłości znajdę najbardziej szlachetny impuls i najcenniejsze potwierdzenie moich wysiłków”. Maria z wielką determinacją osoby duchowo silnej i z czułością kochającej żony zaczyna pełnić wobec Alojzego rolę kierownika duchowego. Kierownictwo to ma raczej charakter macierzyństwa duchowego, gdyż Maria czuje się matką duszy swego męża. On zaś akceptuje z wdzięcznością tę „dodatkową” rolę żony. Kiedyś nazwie ją „niańką” swej duszy i wyzna: „Uratowałaś moją duszę od zwątpienia, wybawiłaś od jałowej oschłości, która by ją doprowadziła do śmierci”. Maria, prowadząc męża, wykorzystuje własne doświadczenia z ubiegłych sześciu lat oraz pouczenia ojca Paoli. Za spowiednikiem powtarza radę o potrzebie zdobycia duchowej równowagi i wewnętrznego pokoju. Nie chce jednak skupić uwagi męża na sobie, lecz na Bogu: „Pomogę ci, ale idź naprzód i kieruj wzrok ku górze, nie patrz na mnie, tylko na Tego, który jest Światłem, Pięknem i Miłością, Drogą, Prawdą i Życiem”. Jest to genialna intuicja, szczególnie przydatna w kochającym się małżeństwie, które samo sobie wystarcza i dobrze się czuje w przestrzeni swojej miłości. Maria chce tę przestrzeń rozszerzyć, chce, aby obejmowała Bożą miłość i sięgała nieba. Tak więc bez przerwy zapewnia Alojzego o swojej miłości, ale jednocześnie wyznaje swe gorące pragnienie, aby ich bycie razem oświetlało światło Bożej miłości. Pragnie, żeby we dwoje zbliżyli się do Pana Boga i zjednoczyli się z Nim: „Pamiętaj, że w chwili, gdy przyjmujesz Jezusa do swego serca, Maria też tam jest z Nim i wszyscy troje tworzymy jedno”. Nie wyrzeka się jedności z mężem dla jedności z Bogiem. Aby stali się jednym w Bogu, muszą dojść do Niego razem. Maria zachęca Alojzego, aby dotrzymywał jej kroku. Prosi: „Nie bój się, jestem blisko przy tobie, podaję ci rękę. Chodź”. W ich dążeniu do świętości osiągnęli jedność dusz. Dowodem na taką jedność dusz małżonków może być testament duchowy Marii. Otóż w sierpniu 1919 roku w momencie złego samopoczucia pisze testament duchowy, w którym mianuje Alojzego swoim jedynym prawowitym spadkobiercą. Zostawia mu w spadku swoją wiarę, nadzieję i miłość. W testamencie nie ma wzmianki o różnicach, a jedynie ponowna zachęta do dalszego marszu pod górę, nawet jeśli przyjdzie dźwigać krzyż. W życiu małżonków zaczyna dominować harmonia duchowa. W okresie narzeczeństwa pisali do siebie – Alojzy: „Gdybym cię pocałował w usta, to chyba wypiłbym całą twoją duszę”; Maria: „Dusza moja nie może żyć bez ciebie”. Były to słowa wyrażające namiętną miłość dwojga młodych, którzy jednak już wtedy pragnęli być totalnie, a więc nie tylko fizycznie złączeni. W pierwszych latach małżeństwa stęskniona Maria pisała: „Gdy nie ma cię przy mnie, wydaje mi się, że brakuje mi istotnej części mnie samej”. W czasie wakacji, w 1922 roku, wyznaje mężowi: „Bardziej dotkliwie niż kiedykolwiek przedtem czuję twój brak, gdyż teraz bardziej niż przedtem nasze dusze są ściśle zjednoczone, doskonale się rozumieją i spotykają w Bogu. Bardzo dużo się modlę za ciebie, mój kochany Gino, a twoja dusza jest mi tak samo droga, jak moja własna. Moja dusza jest wiernym odbiciem twojej duszy”. Dwadzieścia dziewięć lat później, w dniu śmierci męża, doświadczy, że razem stanowią jednolitą tkaninę, jeden skalny głaz. Zacieśniająca się jedność dusz zwielokrotnia miłość małżonków, którzy tęsknią za sobą bardziej niż w okresie narzeczeństwa. Albowiem teraz tęsknota jest podwójna, za fizyczną obecnością i duchowym dialogiem, za wspólnym spacerem i wspólną modlitwą, czyli wspólną rozmową z Bogiem. Jednym z wyznaczników tej jedności jest stała obecność w codziennym życiu kilku elementów charakteryzujących doskonałość chrześcijańską: Msza św. i Komunia, medytacja, wieczorny rachunek sumienia i konkretne postanowienia na następny dzień. Jedność dusz objawia się we wzajemnym pomaganiu sobie w dążeniu do doskonałości. Alojzy dyskretnie i czule wykorzystuje swoją umiejętność wprowadzania pokoju i harmonii. Maria z kolei ma większe doświadczenie w szukaniu narzędzi doskonalenia się. Potwierdza to krótka notatka Alojzego z 1934 roku: „Z pomocą Marii znalazłem właściwe postanowienie na najbliższy czas, starać się zaakceptować z pogodą ducha i spokojem pierwsze upokorzenie, jakie mnie spotka od kogoś, kto zrani moją miłość własną”. W kontekście zacieśniającej się więzi duchowej Marii i Alojzego należy umieścić ich decyzję „rozdzielenia małżeńskiego łoża”, czyli ślub czystości. Decyzja podjęta w 1926 roku za radą ojca Pellegrino Paoli nie była nigdy komentowana przez małżonków nawet w kręgu najbliższej rodziny. Dzieci wspominają, iż dowiedziały się o tym, widząc, jak w sypialni rodziców podwójne łóżko zostało zastąpione dwoma pojedynczymi, prostymi łóżkami. Wydaje się, że i tym razem Maria wyrwała się „do przodu” i natychmiast przyjęła sugestię spowiednika, podczas gdy Alojzy dłużej się zastanawiał. Być może do jego wahań odnoszą się te oto zdania z listu Marii: „Mój kochany, możesz być pewny, że moja miłość do ciebie i czułość, jaką we mnie teraz wzbudzasz, są nieporównanie większe niż dawniej. Zrozum, że nie musisz czekać na niebo, żeby się ze mną zjednoczyć. Już teraz jesteś ze mną tak ściśle zjednoczony, jak nigdy przedtem. Pan Bóg nie dzieli, lecz łączy, bo jest Miłością. Pan Bóg jest radością, a nie smutkiem. A zatem sursum corda! Wzniosłe jest nasze przeznaczenie i wspaniała jest nasza teraźniejszość”. Rezygnacja ze współżycia seksualnego nie umniejszyła wielkiej miłości małżonków, wyrażanej słowem i czułym gestem, nieustannym dzieleniem się wszystkim, co składało się na ich wspólne życie. Zmiana taka nastąpiła w życiu duchowym małżonków, a polegała na zacieśnieniu ich więzi z Bogiem. Szczególnie wyraźnie doświadczył tego Alojzy, o czym świadczy takie oto zdanie z jego intymnego dziennika: „Jeżeli oczyścimy duszę i zachowamy jej niewinność, to na pewno zostanie przeniknięta Bożym światłem i będzie prowadzona Jego łaską”. Należy dodać, że czystość była wówczas pojmowana jako znak zwycięstwa ducha nad materią i jako niezmiernie istotny element duchowej doskonałości. Niemniej trzeba też zwrócić uwagę, że czystość małżeńska – pojmowana przez Marię i Alojzego zgodnie z mentalnością ich epoki – nie stanowiła dla nich jedynego narzędzia duchowego doskonalenia. W licznych wypowiedziach na temat małżeństwa nie proponowali takiego wyboru innym. Toteż nie należy go traktować jako niezbędnego warunku uświęcenia się małżonków. Sami zainteresowani nigdy jej tak nie prezentowali. Poza tym nie komentowali nigdy swej decyzji, umieszczając ją w sferze intymnego życia, a więc ta sama powściągliwość i dyskrecja obowiązywać powinna w ocenach. Z pewnością decyzja małżonków Beltrame Quattrocchi wyraża bardzo osobisty i niepowtarzalny rys ich małżeńskiej komunii oraz właściwej im bezkompromisowej postawy i naturalnej skłonności do radykalnych wyborów. Wyrzeczenie się współżycia stanowi ich osobistą niepowtarzalną formę ofiary, a nie jedno z pokutnych umartwień. Jest jedną z wielu form obecnych w ich życiu, określającą ważny etap duchowego rozwoju przenikniętego nieustannym pragnieniem oddawania Bogu tego, do czego byli przywiązani, tego, co posiadali. Takie pragnienie nie było objawem masochizmu, lecz miłości do Boga. Po oddaniu dzieci ofiarowali Bogu swoją cielesną jedność. Wiemy, że nosili się z myślą o wstąpieniu do klasztorów, gdyby Enrichetta poszła w ślady starszego rodzeństwa. Byli zatem gotowi ofiarować swoje szczęście bycia razem, które sprawiało im wiele małych i dużych radości. Ale wybrali trudniejszą drogę i może właśnie dzięki temu doszli do takiej duchowej doskonałości, jaką trudno byłoby im osiągnąć w klasztorze. Rezygnacja z cielesnej jedności pogłębiła ich duchową jedność i uwypukliła to, o czym Maria pisała przed ślubem: wiara jest dobrą towarzyszką miłości. Radość bycia jednym ciałem zastąpiła radość bycia jednym duchem. Jedność dusz zacieśniała wspólnie przeżywana codzienność, wspólnie pełnione obowiązki rodzicielskie i działalność apostolska. Maria i Alojzy tworzyli taką jedność, o której pisała Maria Morstin-Górska: „Tych dwoje są jakby jedną duszą […], wtedy także się stają jednym sumieniem” (Małżeństwo). Wszystkie uczynki Marii i Alojzego Beltrame Quattrocchi wobec Boga i ludzi były dyktowane jednym głosem i oceniane jedynym sumieniem. Przy tym każde z nich zachowało swą niepowtarzalną tożsamość i osobową wolność. Muzyką ich wspólnego życia nie są dwie solowe partie, lecz polifoniczna symfonia. ROLA KIEROWNIKA DUCHOWEGO Świętość każdego człowieka jest jedyna i niepowtarzalna, ale realizuje się we wspólnocie Kościoła i z jego pomocą. A zatem realizuje się łatwiej z pomocą stałego spowiednika, który reprezentuje Kościół i czuwa nad przestrzeganiem ortodoksji. Pomoc kapłańska jest szczególnie potrzebna świeckim działających w świecie. Widać to na przykładzie błogosławionych Beltrame Quattrocchi. Ważne etapy ich rozwoju duchowego związane są z postaciami księży, którzy pełnili rolę przewodników na drodze ku szczytom świętości. Pierwszym kierownikiem duchowym, zwłaszcza Marii, był franciszkanin ojciec Pellegrino Paoli, który inspirował pierwsze kroki Marii, pomagając im kłaść fundament pod budowę „miasta duszy”, jak święta Katarzyna ze Sieny nazywała duchową tożsamość osoby. Ojciec Paoli był wykładowcą na Wydziale Antonianum, popularnym kaznodzieją, wielkim znawcą Ziemi Świętej i autorem publikacji na ten temat. Jego znajomość z rodziną Beltrame Quattrocchi zaczęła się w 1906 lub 1907 roku, a potem przerodziła się w serdeczną przyjaźń. Ojciec Paoli stał się częstym gościem w domu i kierownikiem duchowym całej rodziny. Spędzał z nimi wakacje, w czasie których dużo dyskutował z dorosłymi i urządzał dzieciom regularne pogadanki na tematy religijne i kulturalne. Stefania przywołuje w swoich wspomnieniach typowy obrazek wakacyjny – w cieniu lipy siedzi mama i ojciec Pellegrino, ona szyje, a on czyta na głos Pismo Święte. Maria była zapaloną polemistką i niełatwo było ją przekonać do zmiany poglądów. Franciszkanin nigdy nie chciał być duchowym tyranem i chociaż był nieugiętym stróżem ortodoksji, to respektował osobową wolność swoich penitentów. Przekazał im wiele wartości typowych dla duchowości franciszkańskiej, jak umiłowanie przyrody i ubóstwa. To ostatnie – dostosowane do pozycji społecznej rodziny Beltrame Quattrocchi – przybrało formę wielkiej skromności w ubiorze, unikania wyszukanych potraw i niemal całkowitej rezygnacji z używania biżuterii przez Marię. Dostosowana do jej sytuacji była również taka oto rada spowiednika: „Szanować obowiązujące zwyczaje, ale ograniczyć kontakty towarzyskie do małego grona osób, ażeby wizyty i przyjęcia nie odrywały od obowiązków chrześcijańskich i rodzinnych”. Maria znakomicie pojęła tę radę, bo grono jej znajomych było bardzo dobrane, a rozmówcy nie skupiali się na plotkach i błahostkach. Wykorzystywała każdą rozmowę do duchowego wzrostu i wzbogacenia intelektualnego, swojego i swoich bliskich. Gdy w czasie wakacji jakiś wybitny teolog korzystał z ich gościnności, wprowadziła zwyczaj wspólnego czytania i komentowania ważnej książki z dziedziny, na której gość najlepiej się znał. Duże zmiany w życiu wewnętrznym i praktykach religijnych całej rodziny (nie wyłączając dziadków) przyniosło spotkanie z ojcem Matheo Crawley-Boevery (1875-1960) ze Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. Urodził się w Peru, gdzie zasłynął jako energiczny duszpasterz. Był założycielem katolickiego uniwersytetu w Valparaiso. W roku 1907 przeżył wielkie „nawrócenie”, po uzdrowieniu z ciężkiej choroby. Odtąd całkowicie poświęcił się upowszechnianiu kultu Serca Pana Jezusa, wprowadzając doń nowe elementy: akt poświęcenia rodzin Sercu Jezusa, Jego „intronizację” jako Króla rodzin oraz nocną adorację w domach. Wywarł duży wpływ na pobożność duchownych i świeckich, przez kazania, rekolekcje oraz publikacje. Znajomość pięciu języków umożliwiła mu apostolską działalność w wielu krajach. Jako żarliwy propagator kultu Serca Pana Jezusa przemierzył obie Ameryki, Anglię, Francję, Niemcy i Włochy. Maria Beltrame Quattrocchi spotkała go po raz pierwszy w 1916 roku, gdy wygłosił po francusku konferencję dla małej grupy dam, które uczęszczały na spotkania Apostolstwa Modlitwy prowadzone przez jezuitę, ks. Ansuini. Ascetyczna sylwetka i uniesienie ojca Matheo zrobiły na Marii ogromne wrażenie. Jego nauka trafiła na podatny grunt, bo Maria już wtedy usilnie dążyła do chrześcijańskiej doskonałości i szukała odpowiedniej formy apostolskiej działalności. Prowadziła z nim korespondencję po francusku, nie tylko na tematy organizacyjne, ale również duchowe. Przetłumaczyła na włoski dwie książki Crawleya: Spotkanie z Królem Miłości i Godzina Święta, opublikowane w 1924 roku. Maria stała się bardzo gorliwą apostołką nabożeństwa do Serca Jezusowego w najbliższym kręgu przyjaciół, a także wśród dygnitarzy kościelnych. Wiemy, że w tej sprawie kontaktowała się m.in. z ówczesnym generałem jezuitów, ks. Włodzimierzem Ledóchowskim. Gdy zaczęła działać w Akcji Katolickiej, przekonała swoje współpracownice do potrzeby szerzenia kultu Serca Jezusowego. Najbardziej rozpowszechnionym aktem nowego nabożeństwa, zatwierdzonym przez papieża Piusa X, było poświęcenie rodzin Sercu Pana Jezusa oraz Jego intronizacja w życiu rodzinnym. Praktyki te stały się jednym z ważnych punktów programu duszpasterstwa rodzin we Włoszech oraz w innych krajach. Uważała bowiem, że te nabożeństwa stanowią antidotum na rosnące zagrożenia moralne i osłabienie więzi rodzinnych. Poza tym przyczyniały się do ożywienia praktyk religijnych, czego doświadczyła we własnym domu. Cała trzypokoleniowa wówczas rodzina Quattrocchi została porwana apostolskim zapałem Marii. Uroczysty akt zawierzenia Serca Pana Jezusa oraz Jego intronizacji miał miejsce 1 czerwca 1920 roku. Wtedy to na honorowym miejscu, nad kominkiem w jadalni, umieszczono duży obraz, który widnieje na wielu fotografiach rodzinnych i wisi tam do dziś. Przed tym obrazem w każdy pierwszy piątek miesiąca i w szczególnie ważnych dla rodziny momentach powtarzano akt zawierzenia. Nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa stanowi ważny rozdział duchowych dziejów Marii i Alojzego. Wpłynęło także na ożywienie życia religijnego rodziców Marii oraz dzieci. Następnym znanym kierownikiem duchowym Marii (a przez jakiś czas również Alojzego) był ojciec Reginald Garrigou-Lagrange. Pełnił tę funkcję przeszło dwadzieścia lat, od 1936 do prawdopodobnie 1959 roku. Na jego ręce w 1934 roku Maria złożyła ślub dążenia do tego co najdoskonalsze. Ogromna wiedza i mądre wskazówki wybitnego dominikanina wpłynęły nie tylko na duchowość, ale i na formację intelektualną Marii, której teksty świadczą o niepospolitej erudycji i dobrej znajomości podstaw teologii katolickiej. W domu Beltrame Quattrocchi gościło wielu znakomitych duchownych i ludzi kultury, którzy mają udział w duchowej formacji Marii i Alojzego. Błogosławieni Maria i Alojzy mieli bardzo mocną świadomość przynależności do wspólnoty Kościoła i czuli się spadkobiercami jego wielowiekowego dziedzictwa. Dlatego uważali za swoich mistrzów nie tylko współczesnych kapłanów, ale również żyjących przed wiekami świętych, Ojców Kościoła, mistyków i pisarzy. Ten fakt przypomina zawsze aktualną prawdę o bogactwie chrześcijańskiej tradycji, która w każdej epoce formuje codzienne życie wiary oraz inspiruje dążenie do świętości. Maria i Alojzy zawsze dużo czytali, wierni zasadzie „nulla dies sine linea”. Nie czytali jednak sezonowych bestsellerów, lecz starannie dobrane, nawet bardzo trudne książki, które miały służyć kulturowej formacji w duchu chrześcijańskim. Książki miały pogłębiać wiedzę o Bogu i Kościele, a nie – powiększać erudycję. Dla ilustracji przytoczę tylko jeden przykład. Maria, przebywająca na wakacjach z czwórką małych dzieci, pisze do męża, prosząc o przywiezienie z Rzymu wydanej przez salezjanów książki o liturgii świętego Jana Chryzostoma. Śledzili nowości wydawnicze o tematyce religijnej, a potem dyskutowali o nich w gronie rodziny i przyjaciół. Tak np. entuzjastycznie przyjęli „Życie Chrystusa” Papiniego, gdy zaś książkę tę zaczęli krytykować niektóre grupy katolików, Maria napisała długi artykuł w obronie autora oraz jego dzieła. Najwięcej czytali wielkich klasyków literatury włoskiej, francuskiej i angielskiej oraz niektóre dzieła Dostojewskiego. Jak przystało na wykształconych Włochów, dobrze znali Dantego, który inspirował styl literacki Marii, a szczególnie jej sposób wyrażania pobożności maryjnej. Najważniejszą książką, z którą Maria i Alojzy nigdy nie rozstawali się, była Biblia. Obszerne passusy cytowane po łacinie w ich listach i jej książkach uświadamiają nam nieprzemijającą nowość i bogactwo Pisma Świętego. Maria potrafiła słowami Biblii wyrazić każdy smutek i radość, wytłumaczyć każdą radę czy naganę. Często wraca do Listów świętego Pawła, które zdaje się znać na pamięć. Spośród klasyków duchowości uprzywilejowane miejsce zajmuje „Naśladowanie Chrystusa” Tomasza a Kempis, „Wyznania” świętego Augustyna, „Kwiatki” świętego Franciszka z Asyżu, czego wyrazem jest ułożona przez Marię modlitwa do niego. Był dla nich mistrzem chrześcijańskiego optymizmu, umiłowania przyrody i ubóstwa. Pokrewieństwo ducha i charakteru łączy Marię ze świętą Katarzyną ze Sieny, pełną temperamentu i apostolskiego zapału toskańską kobietą. Świadectwo życia i wiary tej odważnej mistyczki inspiruje i umacnia Marię w jej działaniu dla dobra Italii oraz Kościoła. Maria czuła się również szczególnie związana ze świętą Teresą z Lisieux. Właśnie francuska mistyczka nauczyła włoską błogosławioną ufnego zawierzenia Bogu i zachęcała do odważnego rzucenia się w Jego ramiona. Maria Beltrame Quattrocchi należy do tych licznych chrześcijan pierwszej połowy XX wieku, którym św. Teresa od Dzieciątka Jezus pomagała się wyzwalać od lęku przed Bogiem karzącym Sędzią, lęku wzbudzonego przez surowych duszpasterzy, a zaufać ojcowskiej miłości miłosiernego Boga. Święty Franciszek Salezy jest najczęściej cytowanym autorem zarówno w książkach Marii, jak i w osobistych notatkach Alojzego. W listach do dzieci Maria poleca go, a zatem uznaje jako nauczyciela życia duchowego. „Jakże byłabym szczęśliwa – pisze do syna, o. Tarcisio w 1931 roku – gdyby twoje życie wewnętrzne ukształtowało się według modelu świętego Franciszka z Sales, także jeśli chodzi o pewną łagodność wobec samego siebie, co nie wyklucza duchowej mocy. Znam z własnego doświadczenia dobroczynne działanie wskazówek tego świętego i wiem, że dzięki finezyjnej znajomości ludzkiej psychiki potrafi zrozumieć każdą duszę i z nadprzyrodzoną mądrością przemówić do niej słowami wprowadzającymi ład i trwały pokój”. Maria radzi synowi lekturę „Filotei” nazywając ją prawdziwym arcydziełem. „Filotea”, szerzej znana pod tytułem „Wprowadzenie do życia pobożnego”, zawiera wiele bezcennych rad zarówno dla duchownych, jak i dla świeckich. Dla małżonków Beltrame Quattrocchi szczególnie przydatne były pouczenia o tym, jak można się uświęcić, pełniąc obowiązki swego stanu. Święty Franciszek przekonuje o możliwości osiągnięcia doskonałości chrześcijańskiej przez każdego człowieka – czy jest księdzem, czy władcą, czy rzemieślnikiem, żoną czy wdową. Poucza o wartości każdej pracy i przestrzega przed „klerykalizacją” świeckich. Można go uznać za prekursora apostolstwa świeckich oraz promotora idei powszechnego powołania do świętości, która nie była zbyt popularna w jego czasach, a w epoce Beltrame Quattrocchi zaczęła się upowszechniać. Nauczanie świętego Franciszka Salezego zaważyło na formacji religijnej obojga małżonków oraz wywarło duży wpływ na treść oraz formę ich apostolskiej działalności. Wstąpienie Cezarego, a potem również Filipa do benedyktynów skierowało zainteresowanie rodziców ku historii oraz duchowości tego zakonu, gdyż jak zawsze chcieli być blisko dzieci, rozumieć je i w razie potrzeby – pomagać. Maria pisze do Cezarego w pierwszych miesiącach jego zakonnego życia: „Zostałeś powołany do najstarszego i najbardziej szlachetnego zakonu. Obyś okazał się godny tego wielkiego wybrania”. Powołanie kapłańskie dwóch synów i zakonne córki zrodziło w Marii i Alojzym, oprócz radości, poczucie wielkiej odpowiedzialności. Powołanie dzieci przyczynia się do wielkiego wzbogacenia kulturalnego i duchowego rodziców. Pozostawali w bardzo ścisłej więzi z dziećmi, co przysparzało rodzicom zmartwień i kosztowało dużo wysiłku duchowego i fizycznego, ale także wzbogacało nawzajem o wspólnie przeżyte próby i przemedytowane prawdy. Łączność z dziećmi ofiarowanymi Bogu przybliża rodziców do Boga. Tak matka kończyła listy do synów po ich święceniach kapłańskich: „Pobłogosław mamę, która cię błogosławi”. Maria wymaga, wręcz żąda od dzieci dokładnych informacji o ich życiu duchowym oraz o studiach i lekturze, pilnie je śledzi i surowo ocenia. Do Cezarego tuż po święceniach powiedziała: „Jesteś teraz kapłanem i możesz mnie pobłogosławić, a nawet rozgrzeszyć, ale pamiętaj, że ja nadal jestem twoją matką i mam prawo nawet zbesztać cię”. Towarzyszenie synom w ich drodze do kapłaństwa, a potem – w sprawowaniu tego urzędu stanowi kontynuację misji macierzyńskiej. Kapłaństwo macierzyńskie Marii objawia jej osobowość kochającej i wymagającej matki. Nie naruszając zakonnej hierarchii, prosi o wysłuchanie rad i wymaga tej samej co niegdyś absolutnej szczerości. Nie idealizuje życia zakonnego, lecz, jak każda matka, znajduje sposób na rozwiązanie wszelkich trudności wspólnotowego życia bez szkody dla rodzinnej atmosfery. Kieruje ich ku Bogu, przypominając o najważniejszym ślubie, czyli o dochowaniu wierności Bogu. „Oddać się całkowicie Bogu – pisze do syna Cezarego w dniu jego pierwszych ślubów zakonnych – oto wielkie dzieło, które dzisiaj zaczyna się w tobie dokonywać. Żeby dojść do Boga, trzeba ofiarować całego siebie. Aby jednak ta ofiara miała wartość, trzeba koniecznie poznać to, co się daje, i Tego, któremu się daje”. Taki program na nowicjat, czyli początek drogi doskonałości zakonnika, można by zaproponować każdemu wierzącemu. Poznanie siebie wymaga postawy pokornej uległości oraz żelaznej samodyscypliny i dlatego tak pisze: „Poznać samych siebie to znaczy – trzymać mocno w ryzach swoją duszę, żyć stale w obecności Boga, wielbiąc Go i miłując”. W miarę upływu czasu duchowa więź rodziców z dziećmi coraz bardziej się pogłębia i zastępując fizyczną obecność, koi ból rozłąki. Maria doświadcza, jak zbliżanie się synów do Boga, jakby na nowo, ale całkiem inaczej niż przedtem, zbliża ich do niej. Stanowi to dla niej dowód, iż Panu Bogu spodobało się jej fiat, że przyjął jej ofiarę. Pisze do Cezarego na parę miesięcy przed jego wieczystymi ślubami i święceniami kapłańskimi starszego brata: „Każdego dnia, w miarę jak postępujecie w waszej zakonnej formacji, czuję, że jesteście coraz ściślej ze mną zjednoczeni i coraz bardziej obecni w moich myślach i sercu. Jezus jest naprawdę bardzo hojny w wynagradzaniu mojej skromnej szczodrobliwości. Z każdym dniem coraz wyraźniej czuję, że jesteście coraz bardziej moimi dziećmi. Ani na chwilę jednak nie zapominam o czymś zupełnie przeciwnym, oto każdy dzień przybliża nas do tego momentu, w którym będzie można was nazwać kapłanami, czyli staniecie się podobni Chrystusowi, Najwyższemu Kapłanowi, o którym można powiedzieć, to co się mówiło o Melchizedeku, że jest sine patre, sine matre, sine genealogia”. Święcenia kapłańskie Filipa i Cezarego stanowią dla matki okazję do ostatecznego wyrzeczenia się dzieci. Maria potrafi nadal po macierzyńsku uczestniczyć w życiu kapłańskim synów. Ma bardzo silne poczucie wielkiej godności kapłana, który nawet jeśli jest rodzonym synem, jest alter Christus. Tytuł ten był powodem dumy i wielkiego zobowiązania nie tylko dla synów, ale także dla rodziców. Maria wyraża gorące pragnienie, aby byli doskonałymi sługami Chrystusa, ale nie przestaje oczekiwać czegoś więcej, oczekuje i wymaga, aby byli świętymi księżmi. Składając życzenia Filipowi z okazji dwudziestej szóstej rocznicy urodzin, pisze: „Składamy ci najserdeczniejsze życzenia: świętości i nieustannego postępu w drodze do Miłującego Boga. A postępujemy naprzód tak szybko, jak szybko przemieniamy nasze <<ja>> i upodabniamy się do Boga. Oby to Boże podobieństwo stawało się w tobie coraz bardziej widoczne i utrwalało się z każdym dniem, z każdą odprawioną przez ciebie Mszą świętą”. Wezwanie do wytrwałości na drodze do świętości stanowi jeden z istotnych punktów programu wychowawczego Marii jako kapłana synów. Traktowała misję kapłańską jako służbę ludziom spragnionym duchowej pomocy. Gdy w okresie uciążliwych studiów i przygotowań do święceń chciała dodać synom otuchy, przypominała, że czekają na nich ludzie, którzy potrzebują dobrze przygotowanych kapłanów. W 1950 roku pisała do czterdziestosześcioletniego księdza Tarcisio: „Jako matka, chciałabym cię bardzo prosić o jedno, abyś powierzonym ci ludziom okazywał miłość w sposób bardziej sprawiedliwy i szczodry. Chciałabym zobaczyć, jak <<preferujesz>> najgorszych, zamiast ich surowo ganić, jak to nieraz czynisz. Mówiąc o <<preferowaniu>>, nie chcę przez to powiedzieć, że powinieneś całkowicie zmienić metody duszpasterskie i zaniedbywać dobrych. Chodzi mi tylko o to, że jeżeli spotkasz jednego z tych gorszych, który jest bardzo nieszczęśliwy, to żebyś pochylił się nad nim z czułą troską, jak to czynił Chrystus”. Maria ma zatem bardzo „nowoczesne” wyobrażenie posługi kapłańskiej jako duszpasterza misyjnego, nie zamykającego się w biurze parafialnym i zakrystii. Widzi potrzebę wychodzenia ku ludziom potrzebującym duchowego i materialnego wsparcia. Ksiądz, wzorując się na Chrystusie, powinien szukać tych, którzy do niego nie przychodzą. Kapłaństwo macierzyńskie błogosławionej Marii Beltrame Quattrocchi ukazuje niepowtarzalność wychowawczej misji matki, od której zależy formacja pojedynczych osób oraz losy całego Kościoła. Maria i Alojzy uczynili ze swego domu małe opactwo, w którym (jak nakazywał św. Benedykt w Regule) każdy się czuł bezpiecznie i mógł zaspokoić swoje potrzeby materialne i duchowe. Dzięki harmonijnemu połączeniu pracy i modlitwy świadectwo ich życia i świętości jest częścią hagiografii, a zarazem historii współczesnego im świata. Reguła codziennego życia małżonków „ustalona” w swojej ostatecznej formie po wyjściu z domu trojga dzieci, zachowuje typowo benedyktyński podział na modlitwę i pracę. Rano przed Mszą, gdy Maria się ubierała, mąż czytał jej tekst lekcji i Ewangelii z danego dnia. Po Mszy całowali się na dzień dobry, kupowali gazetę i wracali do domu na śniadanie. Potem, aż do obiadu, każdy zajmował się swoją pracą. Podobnie po południu. Wieczorem, po kolacji, następowała najdłuższa modlitwa odmawiana najpierw z dziećmi, a potem – we dwójkę. Codzienny różaniec był „obowiązkową” modlitwą do końca życia. Rok przed śmiercią Maria pisze do córki, benedyktynki: „Różaniec staje się dla mnie coraz ważniejszą modlitwą. Poszczególne tajemnice pozwalają nam przeżywać ciągle na nowo najpiękniejsze epizody Ewangelii”. W uwagach o życiu wewnętrznym spisanych dla młodszego syna 15 września 1926 roku Maria poświęca dużo miejsca modlitwie, którą obok ofiary uważa za najważniejszy wyraz wiary, miłości i nadziei. Modlitwa jest aktem uwielbienia Boga i posłuszeństwa Jego nakazom. Stanowi zatem niezbędne narzędzie w dążeniu do doskonałości. Przede wszystkim jest środkiem do zjednoczenia się z Bogiem, gdyż pozwala człowiekowi realizować trzy główne cele, do których został stworzony: poznać Boga, miłować Go i Mu służyć. Maria z wielkim znawstwem mówi o różnicy między modlitwą recytowaną a modlitwą myślną, między kontemplacją nabytą a wlaną, cytując dla ilustracji tekst świętej Teresy z Lisieux. W czasie wakacji mniej czasu poświęcano na pracę, a więcej na wycieczki, lekturę i rozmowy. Gdy Beltrame Quattrocchi otrzymali papieskie pozwolenie na przechowywanie Najświętszego Sakramentu w kaplicy letniego domu, spędzali tam razem, a potem sama Maria, długie godziny na modlitwie i cichej adoracji. Do śmierci Alojzego modlitwa i lektura Pisma Świętego były wspólne. Bardziej zapracowany i mniej elokwentny Alojzy zostawił mniej wypowiedzi niż Maria, ale zostawił nie mniej cenne świadectwo modlitewnej postawy, i to w miejscach tak mało „sakralnych”, jakimi były biura państwowych instytucji. Tekst modlitwy w portfelu czy w mszaliku to wymowny, materialny znak duchowego bogactwa tego małomównego prawnika. Jego intymne zapiski z 1934 roku zawierają głębokie przemyślenia oparte na lekturze Ewangelii, objawiają jego usilne dążenie do oczyszczenia się w celu dobrego przygotowania się do „nowego stanu”, czyli do oglądania Boga twarzą w twarz. Notował m.in.: „Wytrwałą modlitwą i mocną wiarą w wysłuchanie modlitw osiągnę oczyszczenie, jakiego potrzebuję w przyszłym stanie. Gdy dokona się całkowite i ostateczne oczyszczenie, zobaczę i doświadczę tego, co dzisiaj zaledwie przeczuwam”. Modlitwa zatem stanowi nie tylko narzędzie chrześcijańskiej doskonałości, ale również przygotowuje do ostatecznego spotkania z Bogiem, czyli stanowi narzędzie uświęcenia. Alojzy traktował modlitwę jako pomoc w wyrabianiu postawy doskonałej uległości woli Bożej. „Nie otrzymuje się łask za pomocą modlitwy, jeśli nie modlimy się dobrze – notował – a nie modlimy się dobrze, jeśli nie modlimy się tak, jakbyśmy to czynili w imieniu Jezusa, to znaczy w takim stanie duszy i serca, który sprawi, że nasza modlitwa dojdzie do Boga tak, jakby zanosił ją Jezus. Powinna to być modlitwa ożywiona jedynym pragnieniem, aby spełniła się wola Boża, wypowiedziana z prostotą i czystą intencją, z gorącym pragnieniem zbliżenia się do Boga”. Modlitwa odzwierciedla doskonałość całego życia i stopień zjednoczenia z Bogiem, unosi ku Bogu, nadaje codziennemu życiu chrześcijański charakter. „Panu Bogu wystarczy – pisze – że człowiek jest ku Niemu skierowany, że przyzywa Go i prosi, by Jego łaska towarzyszyła mu, inspirowała jego myśli i czyny, wszystkie sprawy codziennego życia. Wtedy życie człowieka jest życiem chrześcijańskim”. Modlitwa towarzyszyła zawsze apostolskiej działalności małżonków, nawet w okresach największej aktywności w stowarzyszeniach i organizacjach katolickich. Maria wyznaje, iż właśnie w modlitwie znajdowała siłę do apostolstwa oraz inspirację do twórczości pisarskiej, której duża część jest poświęcona życiu modlitwy. Maria świadczy o ważności modlitwy słowem (pisanym i głoszonym) i życiem. „Modlitwa jest nadprzyrodzoną siłą – pisze do syna – która pomaga przestrzegać Bożych przykazań i daje światło potrzebne do coraz lepszego poznania Boga i samego siebie”. Dzięki medytacji, refleksji, lekturze i osobistym doświadczeniom zdobywa rozległą „wiedzę”, którą chętnie się dzieli. „Modlitwa wyraża różne stany duszy – pisze do córki Stefanii pod koniec życia – które występują przemiennie i nie zależą od nas. Trzeba im zatem pokornie ulegać i je znosić”. Każdy stan duszy można wyrazić modlitwą; każda modlitwa, kierując człowieka do Boga, przybliża do Niego. W okresie szczególnie żarliwej modlitwy powie o sobie: „Bardzo dużo się modlę, mogę powiedzieć, że cała jestem żywą modlitwą”. Istotnie, coraz więcej się modli i coraz bardziej staje się modlitwą, co stanowi istotny element duchowego rozwoju. Tę wewnętrzną przemianę zauważyli przyjaciele odwiedzający Marię w ostatnich latach jej życia. Jeden z nich wspomina: „Gdy zaczynała się modlić, wydawało się, że jest oderwana od wszystkiego, co ją otaczało, była jakby w mistycznym transie. Jej przykład był <<zaraźliwy>>, ale nie potrafiłem się modlić tak intensywnie jak ona”. Maria miała zawsze bardzo wyraźną predyspozycję do kontemplacji. Jako młoda matka, zapracowana w gwarnym domu, tęskni za chwilą skupienia i samotności. „Samotność wzmacnia na duchu, przybliża do Boga” – pisze do męża, skarżącego się na samotność. Umiłowanie samotności i kontemplacji objawi się w pełni podczas czternastoletniego okresu wdowieństwa i pomoże jej znieść smutek rozłąki. Ciąży jej brak Alojzego, ale nie cisza. W ostatnim liście do córki Stefanii pisze: „Jestem pogrążona w absolutnej ciszy i bardzo mi z tym dobrze”. Jej fascynację życiem kontemplacyjnym widać również pośrednio w wielkim podziwie dla życia zakonnego, a także w reakcji na opuszczenie przez obu synów zakonu św. Benedykta. Podczas gdy z mieszaniną radości i dziękczynienia przyjęła decyzję ojca Paolino o przejściu do trapistów, to długo nie mogła się pogodzić z przejściem starszego syna do kleru diecezjalnego. Dla Marii i Alojzego praca miała wielką wartość, tym większą, że nie służyła tylko celom zarobkowym, ale stanowiła narzędzie uświęcenia. Maria w swoich książkach często pisała, że każda praca, zarówno zamiatacza ulicy, jak i profesora uniwersytetu, może stanowić narzędzie doskonałości: „w każdym momencie możemy chwalić Boga, uświęcając siebie, a przez to wzbogacając świat”. Kontakt z Bogiem gwarantuje też dystans do pracy, która nie może pochłaniać całego czasu i wszystkich sił. Taki dystans zdobywa się z trudem, toteż stanowi cenne kryterium oceny duchowego postępu. Alojzy był niezwykle sumienny i całe życie świadczył o tym, jak wiara zobowiązuje do uczciwości i perfekcji zawodowej. Niemniej przychodziło mu trudniej osiągnąć benedyktyńską harmonię, głównie z racji pełnionych funkcji. Kochająca żona stara się mu w tym pomóc. Gdy w lecie 1922 roku miał szczególnie dużo pracy i terminy zmuszały go do pośpiechu, pisała do niego: „Nie pozwól, aby całkowicie pochłonęła cię troska o pracę, bo zaszkodzi to zdrowiu twego ciała i twej duszy. Zaufaj Panu Bogu. Pamiętaj, że najlepiej pracuje się wtedy, gdy ufność i skupienie kierują nas ku miłującemu Bogu. Z Nim bardzo dobrze się pracuje!” Odpowiedź męża widocznie nie okazała się zadowalająca, skoro w następnym liście pisze do niego: „Wydaje mi się, że piszesz i czytasz listy w wielkim pośpiechu. […] Tymczasem miałam wielką nadzieję, że mój czuły list i dobre rady wywarły dobroczynny wpływ na twoją duszę”. Maria w trosce o zdrowie i o świętość męża pragnęła, żeby pamiętał o Bogu nawet wtedy, gdy ma dużo pilnej pracy. Z dobrocią napominała męża: „Przypominam ci o potrzebie jedności z Bogiem, wspominaj Go często, przerywając modlitwą gorączkową pracę. Zapewni ci to pogodę ducha, jaka dotąd nie opuszczała cię, co mnie uspokaja i cieszy”. Alojzy osiągnął „królewskie panowanie”, o którym pisała żona: „Dzięki takiemu panowaniu człowiek jest zadowolony z siebie i ze swego miejsca w świecie, potrafi kochać siebie samego i swoich bliźnich, a także w sposób zrównoważony, z umiarkowaniem zarządzać materialnymi dobrami bez szkody dla duszy”. Alojzy Beltrame Quattrocchi zawsze był wolny od żądzy władzy i kariery, które miał w zasięgu ręki. Jego duchowa doskonałość polegała na tym, że wybierał Pana Boga, a nie zaszczytne stanowiska. Jego postęp duchowy objawiał się głównie w tym, że coraz mniej pracował i coraz więcej się modlił. Pod koniec życia czytał książki o dobrym przygotowaniu do śmierci. Coraz milszy stawał się mu Bóg i pragnął jak najlepiej się przygotować do spotkania z Nim. W życiu każdego małżeństwa obecne są małe i duże kłopoty, ale nie każde małżeństwo potrafi je wykorzystać do duchowego wzbogacenia i zacieśnienia wzajemnej jedności. Trudności i cierpienia mogą wzbudzać jałowy smutek lub przyczyniać się do uświęcania. Ten ostatni skutek rodzi się wówczas, gdy cierpienie zostaje zaakceptowane jako dana przez Boga możliwość oczyszczenia i udoskonalenia. Tak właśnie uczynili błogosławieni małżonkowie Beltrame Quattrocchi. „Duch ofiary – wyznaje Maria – pozwala nam przyjąć każde cierpienie, które wydaje się niesprawiedliwe, ale Bóg na nie przyzwala dla naszego uświęcenia”. Nie ma miłości bez ofiary i nie ma świętości bez cierpienia. Każda totalna miłość wymaga totalnej ofiary. Dla chrześcijanina największym dowodem totalnej miłości Boga jest krzyż Chrystusa. „Miłość i boleść idą w parze” – konstatuje święta siostra Faustyna Kowalska. Tę samą prawdę błogosławieni Maria i Alojzy Beltrame Quattrocchi przeżyją w kontekście miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, która idzie w parze z fizycznym bólem i duchową udręką. Doświadczą, że serce miłujące drugiego człowieka staje się mężne, a miłość trwała, jeśli w sam środek serca wbije się krzyż. „Nasze serca mężnieją wtedy – napisze Maria do męża 14 lat po ślubie – gdy składamy siebie w ofierze”. Aby miłować w sposób doskonały, trzeba upodabniać się do Chrystusa, co dokonuje się w trakcie długiego i bolesnego procesu uwalniania się od egoistycznego przywiązania do swego „ja”, rezygnacji z własnych sądów i planów. Wszystkie trudne chwile oboje przeżywali w tym samym duchu, natchnieni tym samym pragnieniem coraz doskonalszego miłowania siebie nawzajem i Pana Boga. Każde z nich wyrzekało się samego siebie, aby przyjąć drugiego. Ta wzajemna wymiana darów doskonaliła ich miłość i konsolidowała jedność małżeńską. Natomiast razem wyrzekali się tego, co oddalało ich od Boga. Pomagali sobie nawzajem i starali się iść razem do Niego, ponieważ doświadczyli, że wspólna droga zacieśnia ich wspólnotę dwojga osób oraz pomaga w marszu. Razem (we dwoje) wstąpili i przeszli drogę, jaką znani nam święci przechodzili pojedynczo (sami). Błogosławieni Maria i Alojzy uczą, że dom nie utrudnia uświęcania się, ale wręcz przeciwnie – dostarcza więcej okazji niż klasztor. Przyznają, że w ich życiu małżeńskim i rodzinnym nieustannie obecne było cierpienie i duchowa rozterka, towarzyszące doskonaleniu się i oczyszczeniu. „Dzięki temu – stwierdza Maria – wygładza się nasza rogata dusza, oczyszcza się i może lepiej odbijać światło Chrystusa”. Nie ukrywali cierpienia spowodowanego rozłąką, śmiercią czy chorobą, niemniej potrafili je „wykorzystać” dla własnego uświęcenia. Maria przyznaje, że opuszczenie domu przez troje dzieci czy śmierć rodziców sprawiły jej ból, ale jednocześnie konstatuje z wielkim spokojem: „Czuję, że moja dusza jest coraz bardziej wolna od ludzkich uwarunkowań i oderwana od tego wszystkiego, co przygodne”. Codzienne życie małżeńskie nie wymaga bohaterskiej odwagi, ale bohaterskiej wytrwałości. „Pan Bóg nie żąda od nas najwyższej próby chrztu krwi – pisze Maria. – Udziela nam przywileju składania bezkrwawej ofiary, tak samo cennej i owocnej jak męczeństwo. Jest to ofiara duchowa, ukryta, znana tylko Bogu”. Duchowa, ukryta ofiara ma walor świadectwa, a ofiarujący ją człowiek to świadek (martyr). Miłość małżeńska, jak każda miłość, wymaga ofiary. Wiara i miłość do Boga pomaga przyjąć ofiarę w takiej formie, jaką ona przybiera w uciążliwych, a nawet nudnych zajęciach codziennych albo nadzwyczajnych, dramatycznych sytuacjach. Owocność ofiary zależy od postawy człowieka. „Gdy zrozumiesz konieczność ofiary – pisze Maria do męża – i różne możliwości jej realizacji, jakie ma każdy człowiek, aż po najwyższą ofiarę oddania życia w godzinie wyznaczonej przez Boga, będziesz podziwiał jej boskie piękno i będziesz wychwalał cierpienie jako narzędzie doskonałości duchowej”. Dewizą życia Marii i Alojzego były słowa: „nie ma miłości bez cierpienia”. Dopełniali cierpień Chrystusa w codziennym, małżeńskim życiu – „naszymi cierpieniami – wyznaje Maria – tworzymy małą hostię ofiarną, hostię uwielbienia, miłości, zadośćuczynienia i błagania”. Pragnęli nieść swoje krzyże tak, jakby pomagali Zbawicielowi. Akceptacja cierpienia z miłością, bez buntu i racjonalistycznych analiz jest jednym z objawów akceptacji woli Bożej. Maria i Alojzy wielokrotnie doświadczyli, a zatem dobrze poznali regułę świętości, która mówi, że proces doskonalenia się w postawie ofiary trwa całe życie. Po latach takich doświadczeń Maria wyzna, iż coraz łatwiej przychodzi jej ofiarować Bogu każde rozczarowanie i przykrość, jak np. niemożność widzenia się z córką. Co nie znaczy, że nie czuje bólu, tęsknoty i smutku: „Tym razem odłożenie wizyty u ciebie kosztowało mnie więcej niż zwykle – pisze w 1957 roku. – I ciągle mnie to smuci. Ale ofiarowałam ten smutek Bogu, aby pomógł mi go przyjąć tak, jak staram się przyjmować każdą najmniejszą przykrość, jaka mnie spotyka wbrew moim pragnieniom”. Do końca życia doświadcza rozdarcia między przywiązaniem i miłością do dzieci, która wzbudza tęsknotę, a pragnieniem ofiarowania wszystkiego, zarówno dzieci, jak i tęsknoty za nimi, Panu Bogu, między gotowością przyjęcia cierpienia, a niedoskonałym przeżywaniem cierpienia. Dwa lata przed śmiercią wyznaje Cezaremu: „Doświadczam na przemian to cierpienia, to radości. Chyba częściej cierpię, niż się raduję. Mam wyrzuty sumienia, że cierpię, bo gdybym była bardziej uduchowiona, to czułabym tylko radość”. Cierpienie przeżyte w jedności z Chrystusem staje się owocnym „współdziałaniem” z Jego zbawczym dziełem. Do wyrobienia takiej postawy błogosławionych Beltrame Quattrocchi przyczyniła się idea wynagrodzenia obecna w nauczaniu o Sercu Pana Jezusa. Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa inspirował dobrowolne podejmowanie ofiary nie tylko w jej zewnętrznej formie. Maria nie zadowala się zewnętrzną uroczystością intronizacji. Pragnie powtarzać ją w czysto duchowej formie, nadać jej kształt „wewnętrznej intronizacji”, polegającej na umieszczeniu Chrystusa w centrum życia duchowego, które z niezwykłą precyzją i trafnością nazywa duchową siedzibą Boga. Bóg zamieszkuje tam, gdzie przestrzega się Jego przykazań. Toteż posłuszeństwo i akceptacja woli Bożej kładzie fundament dla tronu Króla ludzkich serc. Nabożeństwo do Serca Jezusa, stanowiące ważny element duchowości błogosławionych Beltrame Quattrocchi, potęguje ich gotowość do cierpienia. Akceptują cierpienia zesłane przez Boga i dobrowolnie podejmują ofiary jako formę zadośćuczynienia za grzechy własne i innych. Nie dokonywali aktów niezwykłych, niemniej ich intencje były wielkie i bezinteresowne, bo nie dotyczyły osobistego życia, ale całej ludzkości. Pragnęli, aby na całym świecie nastało panowanie Chrystusa Króla, aby przyjęła Go każda rodzina i każdy naród. W duchu nabożeństwa Maria i Alojzy ofiarują Bogu swoje cierpienia i dobrowolnie podjęte umartwienia za innych ludzi jako wynagrodzenie za ich grzechy oraz w intencji chrześcijańskiego życia rodzin. Wieloletnie formowanie postawy oblatywnej uwrażliwia ich na każdy grzech i zachęca do jego wynagrodzenia. Maria powtórzy wielokrotnie takie akty, wymieniając konkretne cele, podyktowane aktualnymi wydarzeniami. Tak np. po krwawym stłumieniu rewolty na Węgrzech w 1956 roku, pisze do córki Stefanii: „Bolesne wydarzenia na Węgrzech zachęcają do umartwienia i ofiary. Niech Pan Bóg zlituje się nad przelaną krwią”. Przed śmiercią natomiast powie, iż ofiaruje wszystkie swoje cierpienia spowodowane śmiercią męża i chorobami w jednej intencji – „aby świat stał się trochę lepszy”. To jej ostatni akt ofiary i krok ku doskonałości. Główne etapy dojrzewania Marii do wolnej decyzji totalnego ofiarowania siebie Bogu można określić trzema słowami-kluczami, których użyła dla streszczenia historii swej duszy: Fiat – Adveniat – Magnificat. Fiat – określa postawę totalnej uległości woli Bożej. Adveniat – wyraża gorące pragnienie, by przyszło na ziemię Królestwo Boże; pragnienie, które pobudza do starań o to, aby Boże prawo zostało przez ludzi poznane i było przestrzegane. Magnificat – to hymn wdzięczności za Boże dary. Trzeba dodać, iż postawa uwielbienia i dziękczynienia wyrażona w Magnificat jest postawą dominującą w życiu Marii, czego zewnętrznym objawem jest powtarzanie słów tego hymnu w sytuacjach radosnych, a także i bolesnych. Maria w chwilach radości i smutku pragnie stać przed Bogiem jako pokorna służebnica Pańska, mówiąca „niech mi się stanie według słowa Twego”. Miłosna, bierna akceptacja woli Bożej jest znakiem duchowej doskonałości osiągniętej po bolesnym procesie ogołocenia. Ten stan genialnie scharakteryzował święty Paweł od Krzyża: „Ani cierpieć, ani umierać, ale jak najdoskonalej stosować się do woli Bożej”. Małżonkowie, jak wszyscy chrześcijanie, powołani do świętości, muszą to powołanie realizować pośród szarej, monotonnej i męczącej codzienności. Dlatego powinni zadbać o to, aby w przestrzeni swej codzienności stworzyć warunki sprzyjające podążaniu do świętości. Maria Beltrame Quattrocchi wyraża swe głębokie przekonanie, że „każdy z nas, na swoim miejscu, może nie tylko się zbawić, ale nawet – uświęcić”. Dodaje, że każdy nie tylko może, ale powinien się uświęcać: „Ten nakaz obowiązuje każdego, ale wielu go ignoruje, albo ucieka od niego”. Maria i Alojzy nie uciekali od tego obowiązku, lecz spełnili go w codziennym życiu małżeńskim i rodzinnym. Uczynili swój dom naturalnym środowiskiem świętości, swoistym sanktuarium miłości Boskiej i ludzkiej. Tak widzieli to również wieloletni przyjaciele i przygodni goście. Małżonkowie Beltrame Quattrocchi starali się, aby ich dom, czyli siedziba wspólnoty kochających się osób, stanowił takie miejsce, w którym dialog miłości między ludźmi oraz dialog między ludźmi a Bogiem nie będzie zagłuszany przez hałas świata. Maria i Alojzy podporządkowali całe swoje życie dwom zasadom. Pierwsza – to dążenie do tego, co najdoskonalsze w tym, co najmniejsze, w najmniejszych rzeczach i w każdej chwili, a druga – to dochowywanie wierności Bogu w tym, co najmniejsze. Te dwa postanowienia są jak drogowskazy wskazujące jedną drogę ku najwyższym szczytom świętości. W roku 1934 Maria, z właściwym sobie radykalizmem, złoży na ręce swego spowiednika, ojca Garrigou-Lagrange, specjalny ślub, w którym zobowiązuje się do nieustannego szukania tego, co najdoskonalsze. Ślub ten pomógł jej zapewne nie poddać się zniechęceniu pośród prozaicznej codzienności, a także przeżyć długie lata wdowieństwa. Maria uczyła i potwierdzała życiem, iż wierność Bogu w minimum pomaga osiągnąć wierność w maksimum, w największych sprawach. Pod koniec życia powie: „Im dłużej żyję, tym lepiej rozumiem, że wierność Bogu w każdej najmniejszej rzeczy stanowi o heroizmie świętych. Jest to najbardziej przekonywający dowód naszej wspaniałomyślności wobec Pana Boga”. Wierność w minimum stanowi specyficzny rys świętości małżonków Beltrame Quattrocchi, którzy uświęcili swą codzienność. „Przeżywali swoje zwyczajne życie w sposób nadzwyczajny” – powiedział Jan Paweł II w czasie Mszy świętej beatyfikacyjnej. Owa nadzwyczajność wyrażała się głównie w intensywnym kontakcie z Bogiem i w niezmordowanym dążeniu do wspólnego zbliżenia się do Boga. Na zewnątrz byli bardzo zwyczajni. Nie dokonywali spektakularnych czynów i nawet tak niezwykłą decyzję, jaką był „podział małżeńskiego łoża”, ukrywali przed wścibskim okiem i niepożądanymi komentarzami. Jako przykład ich codziennej, dyskretnej świętości może posłużyć sposób wprowadzania w codzienne życie postanowienia o zachowaniu ubóstwa. Czynili to z wielką naturalnością, ale z żelazną konsekwencją, bez ekshibicjonizmu czy teatralnego pauperyzmu, właściwego tym, którzy małpują Biedaczynę z Asyżu, nie rozumiejąc go, wskutek czego są miłosierni dla porzuconych psów, a okrutni dla nienarodzonych dzieci. Maria i Alojzy pozostali wierni swemu umiłowaniu ubóstwa, pełniąc obowiązki rodzinne i zawodowe, nie narażając dobra dzieci i nie zmuszając do umartwień swoich gości. W codziennym życiu wyrzekli się luksusu, na jaki im pozwalała sytuacja finansowa. Maria nie nosiła biżuterii i oboje ubierali się bardzo skromnie, ale gdy wymagała tego okoliczność (np. audiencja u papieża) używali uroczystych, eleganckich strojów. W urządzaniu domu unikali kosztownego przepychu, ale nie rezygnowali z prostego piękna. Dzięki otwartości na innych oraz licznym kontaktom ich przykład życia dawał do myślenia wielu spotkanym ludziom, a niektórych prowadził nawet do nawrócenia. Świętość zawsze zadziwia i zachwyca. Codzienny wysiłek błogosławionych Marii i Alojzego, ich zbliżanie się do Boga uświadamia istotną dla każdego chrześcijanina prawdę. Otóż człowiek dążący do świętości nie może nigdy spocząć, ani też ograniczać się do jednej dziedziny życia. Musi to czynić stale i wszędzie. Pod koniec życia Maria Beltrame Quattrocchi napisała do dorosłych już dzieci, które sprawdziły się w życiu jako dobrzy chrześcijanie: „Chciałabym wam nakazać jedno, abyście stawali się coraz doskonalsi. Nie na darmo przecież Pan Bóg obdarzył was tak obficie swoimi łaskami. On was pierwszy umiłował i wobec każdego z was ma swój plan, zrodzony z miłości”. Skoro zaś doskonalenie duchowe trwa całe życie, to człowiek nigdy nie może zadowolić się swoim aktualnym stanem. „Każdemu z nas – pisała Maria do syna 30 lat przed śmiercią – przychodzi łatwo iść płaską drogą lub, nie daj Boże, drogą schodzącą w dół. Wchodzenie pod górę męczy, jednych mniej, innych więcej. Ja sama należę do tych, którzy męczą się więcej. Dlatego proszę cię, módl się za mnie. Przyszła chwila, kiedy powinnam podejść trochę wyżej, przynajmniej kawałek, - ale powinnam iść bez przerwy do końca życia”. Codzienna świętość zadana chrześcijanom żyjącym w świecie jest trudniejsza niż świętość osiągnięta jednym heroicznym czynem. Małżonkowie i rodzice powołani do ulepszania i upiększania świata narażeni są na wiele niebezpieczeństw, nieznanych zakonnikom. Bardziej niż zakonnikom, wspomaganym przez regułę i wspólnotę zakonną, grozi im znużenie i letniość. W okresie, kiedy Alojzy ociągał się na drodze doskonałości, żona pisała do niego: „Bądź stale czujny, nie wpadaj w duchową drzemkę, bo staniesz się letni, a potem zabraknie ci odwagi i ulegniesz wielu innym słabościom. Będą one jak małe kamyczki budować mur między tobą a mną, a co gorsza – między tobą a Bogiem”. Na drodze do świętości, która wiedzie pośród codzienności, dużo jest takich niepozornych kamyczków i każdy, nawet najmniejszy jest ważny, bo może się stać budulcem na mur, co dzieli od Boga. Osiągnięcie świętości przez Marię i Alojzego Beltrame Quattrocchi w codziennym życiu nie jest absolutną nowością w chrześcijańskiej hagiografii. Po raz pierwszy jednak zostali beatyfikowani razem oboje małżonkowie, którzy zdobyli cnoty w stopniu heroicznym (co jest podstawą beatyfikacji) w życiu małżeńskim. Narzędziem uświęcenia nowych błogosławionych jest małżeństwo, sakramentalny znak wyciśnięty na ich ludzkiej miłości. Nadali swej małżeńskiej świętości konkretny kształt, ale nie oznacza to, że wszyscy małżonkowie, którzy pragną się razem uświęcić, winni powielać ten wzór. Mogą się jednak wiele nauczyć. Ogólnie znaną prawdą jest to, że każdy święty, nawet jeśli żył w zakonnej wspólnocie, jest jedyny i niepowtarzalny. Należy więc konsekwentnie zastosować tę prawdę do osób żyjących w małżeństwie. Każde małżeństwo jest jedyne i niepowtarzalne i każde winno znaleźć swoją własną drogę do świętości. Każde małżeństwo ma swoje własne, niepowtarzalne minimum, na które składa się niemało spraw i obowiązków. Dla jednych w tym minimum może mieścić się wychowywanie dziesięciorga dzieci, a dla innych jednego. Dla jednych ofiarą będzie wychowywanie upośledzonego dziecka, a dla innych – akceptacja bezdzietności. Codzienne życie małżeńskie dostarcza wielu okazji do szukania tego, co najdoskonalsze, do wierności Bogu w małych sprawach, dzięki temu szara codzienność nabiera blasku świętości. Dążenie do tego, co najdoskonalsze, czyni coraz doskonalszym każdy uśmiech, każdą wspólną modlitwę i spacer, każde sprzątanie i omlet, które nie są męczącą krzątaniną, ale wyrazem miłości i duchowej wspólnoty. W małżeńskim życiu codziennie jedno drugiemu musi powtarzać słowem, gestem, myślą: „ślubuję, że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Codziennie każde z małżonków musi strzec i bronić nierozerwalności ich „jedności dwojga”, jak genialnie nazwał komunię małżonków Jan Paweł II, mając na myśli ich cielesno – duchową jedność. Każdy święty wyraża się najpełniej w bezpośrednim kontakcie z Panem Bogiem, a to życie z Bogiem można tylko częściowo poznać i jedynie próbować opisać. Życie z Bogiem toczy się w świecie, ale dla świata pozostaje „wielką tajemnicą”. Intymne życie dwojga osób dążących do duchowej doskonałości i zjednoczenia z Bogiem ma podwójne prawo do uszanowania tajemnicy. Prawo to uszanował Kościół – proces beatyfikacyjny Marii i Alojzego Beltrame Quattrocchi nie stał się okazją do psychoanalitycznych badań małżeńskiej intymności, lecz do szukania widocznych dla świadków oznak świętości. Trzeba zatem pamiętać, że to, co wiemy o świętości małżeńskiej błogosławionych Beltrame Quattrocchi, jest małą cząstką tego bogactwa, które w całości znali tylko oni sami i Pan Bóg. Oboje dokładnie zrozumieli specyfikę życia z Bogiem i chronili jego intymności. „Nasze bezpośrednie kontakty z Bogiem – notował Alojzy – umartwienia i ofiary, jakie składamy za nasze grzechy, prośby, jakie do Niego zanosimy, nasze wysiłki zbliżenia się do Niego, wszystkie te sprawy są okryte swego rodzaju wstydem. Podobnie jak najbardziej intymne, czyste i delikatne uczucia rodzinne okazuje się bez cienia zakłopotania i z całkowitą szczerością jedynie w zaciszu domowym”. Sakramentalna pieczęć, która naznaczyła ich miłość, nakazuje wręcz wspólne kroczenie drogą świętości, zobowiązuje do wierności Bogu również i w małżeńskim życiu. Świętość jest niemożliwa bez miłości, zatem we wspólnocie dwojga kochających się ludzi nie brakuje narzędzia ani okazji do wzrastania w świętości. Pomagając sobie nawzajem w uświęcaniu się, łatwiej świętość osiągają, a dzięki temu umacnia się ich małżeńska więź i potęguje małżeńska miłość. Aby osiągnąć doskonałą „jedność dwojga”, każda z tworzących ją osób musi wyzwolić się od przywiązania do tego, co oddala od drugiej osoby, musi ogołocić się z siebie, aby zjednoczyć się z drugą osobą. Każde z małżonków musi drugiemu ofiarować siebie, aby przyjąć współmałżonka, który mu się ofiaruje. W ogniu bolesnego ogołacania się ze swego „ja” i trudnego przyjmowania „ty” oczyszcza się małżeńska miłość jak złoto w tyglu, tworzy się owo nierozdzielne „my” otwarte na Boga. Miłość małżeńska pomaga zrozumieć konieczność poświęcenia się i ofiary dla spełnienia misji, jaką każdemu Bóg wyznaczył. „Poświęcanie się dla miłości – pisze Maria – ułatwia i uświęca codzienną pracę, nadając nadprzyrodzoną wartość wszelkim zajęciom, jeśli wykonujemy je umocnieni modlitwą i pobożnymi postanowieniami”. Wspólny wysiłek uświęcania się, polegający również na odczytywaniu woli Bożej co do każdego z osobna i obojga razem, pozwala szybciej dostrzec i lepiej pełnić doczesne zadania małżeńskie, rodzicielskie, chrześcijańskie i obywatelskie. Błogosławieni małżonkowie w każdej z tych dziedzin realizowali pragnienie doskonalenia się. Poznając razem wolę Bożą, lepiej poznawali samych siebie i lepiej się rozumieli, a dzięki temu – więcej się kochali i każde z nich stawało się doskonalsze. Albowiem komunia małżonków nie niszczy ich osobowej tożsamości, lecz pomaga w pokonywaniu wad i słabości, wzajemna miłość doskonali kochających się ludzi. Tak samo dzieje się we wspólnym dążeniu do świętości, jedno drugiemu pomaga, jedno na drugie czeka, aby iść razem i wspólnie cieszyć się Bogiem. Kochający się ludzie potrafią kochać Pana Boga bez szkody dla swojej miłości, co więcej – wspólne wyrażanie Bogu miłości powiększa ich ludzką miłość i umacnia jedność. Wiara w Boga rzeczywiście jest „dobrą towarzyszką miłości”, jak mówiła Maria Beltrame Quattrocchi. Szczęśliwe życie małżeńskie rodzi pragnienie bycia razem na wieki, dyktuje potrzebę nierozerwalności również po śmierci. Dla chrześcijańskich małżonków ślubujących sobie miłość i wierność aż do śmierci niejako w domyśle jest ślubowanie, że „cię nie opuszczę aż do uświęcenia się”. Nierozerwalna jedność na ziemi dyktowała im wyrażane często pragnienie bycia razem także i w wieczności. „Ufam – pisała trzydziestopięcioletnia Maria – że Pan Bóg pozwoli nam kiedyś połączyć się w swoim Królestwie w niebie, razem zanurzyć się w tym samym oceanie wiekuistego światła i miłości, w ogniu wiekuistej prawdy. Będziemy tam wszyscy razem na zawsze”. Trudno sobie wyobrazić wieczne szczęście jednego z małżonków, które doświadcza oglądania Boga twarzą w twarz bez drugiego. Dopiero wspólne oglądanie Boga „takim, jakim jest”, gwarantuje absolutne, nieprzemijające szczęście kochających się małżonków. Takiego szczęścia pragnęli małżonkowie Beltrame Quattrocchi i bardzo się starali je osiągnąć. Przeżyli wspólne życie, nieustannie patrząc razem na Boga, jak to powiedziała Maria na początku ich wspólnej drogi ku świętości. Owo pragnienie uszanował Jan Paweł II, postulując wyniesienie na ołtarze obojga małżonków razem. Wspólnie są wspominani w liturgii Kościoła – ich święto wyznaczono na 25 listopada, czyli w rocznicę przyjęcia sakramentu małżeństwa. Ów dzień błogosławionych Beltrame Quattrocchi to dzień narodzin ich „jedności dwojga”, ich duchowo – cielesnej wspólnoty miłujących się uczniów Chrystusa. Świadectwo życia małżeńskiego Marii i Alojzego Beltrame Quattrocchi potwierdza wartość tych punktów nauczania Kościoła, które skupiają się na duchowych aspektach sakramentalnego związku dwojga kochających się osób. Przypomina, iż cielesna jedność jest nietrwała i nie powoduje wzrastania w miłości, jeśli nie idzie w parze z jednością dusz. Przypomina również o wielkim znaczeniu niedocenianej często Bożej pomocy w małżeńskim życiu. Pan Bóg, który pragnie uświęcenia wszystkich, nie zamyka drogi świętości przed chrześcijanami żyjącymi w małżeństwie. Powszechne powołanie do świętości małżonków stanowi jedno z najważniejszych wyzwań, przed jakimi stoją chrześcijanie trzeciego tysiąclecia. Zrealizowanie tego powołania niekoniecznie musi zostać uroczyście „zatwierdzone” przez Kościół w formie deklaracji o wyniesieniu na ołtarze. Najważniejsze jest podjęcie wysiłku uświęcenia się, czyli podporządkowanie całego życia ideałowi, jakim jest Chrystus i Jego miłość. Chodzi więc o świętość jako wewnętrzną dynamikę, główny kierunek i cel życia, jako zadanie na każdy dzień, jako metodę doskonalenia miłości i umacniania jedności dwojga kochających się osób, a także ulepszania otaczającego świata. Świętość zawsze ulepsza świat. Dążenie do świętości gwarantuje trwałość i szczęście, nadaje niezwykłe piękno codziennemu małżeńskiemu życiu. Jest nieustannym zapraszaniem Pana Boga do uczestnictwa w tym życiu i nasłuchiwaniem Jego głosu. Pan Bóg stokrotnie to wynagradza, pomagając pokonać przeszkody, pokusy i słabości. Świętość w małżeństwie jest nie tylko możliwa, ale wręcz konieczna, gdyż jedynie dzięki niej małżeństwo nabiera i zachowuje właściwą mu tożsamość totalnej i trwałej „jedności dwojga”. Małżeństwa w trzecim tysiącleciu albo będą święte, albo zostaną zastąpione przez różnego rodzaju „wolne związki”, zdeterminowane przelotną modą, warunkami społecznymi i ekonomicznymi, a nie oparte na fundamencie wzajemnej, trudnej i ofiarnej miłości. Święte małżeństwa szczerze pragną i usilnie dążą do bycia razem teraz i zawsze. Pragną i ufają, że Pan Bóg, który ich nie opuszcza od chwili zawarcia sakramentu małżeństwa aż do śmierci, spełni ich pragnienie. Pan Bóg nie zawiedzie tych, którzy Mu zaufają. Krąg miłości nie dotyczy naturalnie tylko Kościoła. Rozciąga się też na inne sfery ludzkiego życia. Zapytano kiedyś żonę Alberta Einsteina, czy rozumie coś z teorii względności, którą wymyślił jej mąż. „Muszę wyznać – odpowiedziała z całą skromnością – że ta wiedza jest mi obca, ale rozumiem męża i to mi wystarczy”. Miłość przynosi w rodzinie zrozumienie, harmonię i przebaczenie. Niemiecka arystokratka Marie von Ebner-Eschenbach napisała: „O ile istnieje niebo na ziemi, to jest ono na pewno w szczęśliwym małżeństwie”. Miłość nie jest skarbem, który się posiadło, ale jest to obustronne zobowiązanie. Rodzina stanowi krąg miłości, w którego centrum jest zmartwychwstały Chrystus. |
||