AFERA NA UNIWERSYTECIE SLĄSKIM |
||
Co będzie wcześniej: orzeczenie ws. prof. Budzyńskiej czy pakiet wolnościowy? Była wykładowczyni socjologii rodziny została przed dwoma laty oskarżona przez grupę studentów m.in. o "promowanie poglądów radykalno-katolickich". Postępowanie przeciw prof. Ewie Budzyńskiej przed komisją dyscyplinarną Uniwersytetu Śląskiego ruszyło dziś praktycznie od nowa. Prof. Budzyńska ocenia, że w jej sprawie nastąpiło przyspieszenie. Jak zauważa, zbiegło się ono w czasie z ogłoszeniem propozycji tzw. pakietu wolnościowego. To projekt ustawy, który ma wzmocnić gwarancje wolności nauczania, a także wolności słowa, badań naukowych, ogłaszania ich wyników, a także debaty akademickiej z zachowaniem zasad pluralizmu światopoglądowego i przepisów porządkowych uczelni. Wejście w życie nowego prawa zdecydowanie poprawiłoby procesową pozycję prof. Budzyńskiej. W jej przekonaniu pojawiło się dążenie do zakończenia jej sprawy przed wejściem w życie wspomnianego pakietu. Sprawę rozpatruje kolejny już skład orzekający. Kadencja części członków pierwszego z nich upłynęła w zeszłym roku wraz z końcem kadencji władz uniwersyteckich. Doszło jednak nie do uzupełnienia, a powołania całkowicie nowego składu. Po rezygnacji niektórych jego członków powołano następnych. Tak skomponowany kolejny skład wyznaczył terminy trzech rozpraw na 15, 22 i 29 stycznia. Nie wiadomo jednak, kiedy postępowanie się zakończy. Obrońcy pani profesor z instytutu Ordo Iuris złożyli bowiem wniosek o wyłączenie z postępowania rzecznika dyscyplinarnego prof. Wojciecha Popiołka, czyli swego rodzaju oskarżyciela w tej sprawie. Zdaniem prawników prof. Budzyńskiej, powinien on podlegać wyłączeniu, ponieważ trwają dwie inne sprawy: prokuratura sprawdza, czy prof. Popiołek nie przekroczył w uniwersyteckim postępowaniu swych uprawnień lub nie dopełnił obowiązków. Sprawdza, czy "wpływał bezpośrednio na treść zeznań świadków poprzez okazywanie dwóm świadkom zeznania innego oraz wydawał świadkom protokoły ich zeznań" - jak podała gazeta.pl. Prof. Popiołek wytoczył z kolei pozew cywilny przeciwko Ordo Iuris za publikowane przez instytut wypowiedzi, dotyczące jego postępowania w sprawie prof. Budzyńskiej. Obrońcy pani profesor wnieśli także o wyłączenie z postępowania wszystkich trojga członków obecnego składu orzekającego. Ich zdaniem, okoliczności powołania dyscyplinarnych sędziów stwarzają wątpliwości co do ich bezstronności. Jak powiedziała mec. Magdalena Majkowska z OI, o ewentualnym wyłączeniu rzecznika dyscyplinarnego zdecydować może rektor uczelni, o wyłączeniu członków składu orzekającego - jego przewodniczący, a o ewentualnym wyłączeniu przewodniczącego składu - przewodniczący całej komisji dyscyplinarnej. Przypomnimy: sprawa rozpoczęła się około dwóch lat temu, gdy grupa studentów w skardze do władz uczelni zarzuciła prof. Budzyńskiej narzucanie słuchaczom wykładów "ideologii anti-choice, poglądów homofobicznych, antysemityzmu, dyskryminacji wyznaniowej, informacji niezgodnych ze współczesną wiedzą naukową oraz promowanie poglądów radykalno-katolickich". Chodziło m.in. o nazywanie człowieka w prenatalnej fazie rozwoju dzieckiem. Krytyka dotyczyła także zaprezentowania badań wskazujących na negatywny wpływ posyłania dzieci do żłobków na ich rozwój, a przede wszystkim samego zreferowania przez wykładowcę definicji rodziny jako podstawowej i naturalnej komórki społeczeństwa opartej o związek kobiety i mężczyzny. Nie do przyjęcia okazało się także zaprezentowanie publikowanych w prasie naukowej wyników badań na temat skutków wychowywania dzieci przez osoby pozostające w relacjach homoseksualnych. Skarga dotyczyła także krytycznych wypowiedzi na temat eutanazji i rzekomego antysemityzmu prof. Budzyńskiej. Rzecznik dyscyplinarny Uniwersytetu Śląskiego prof. Wojciech Popiołek odrzucił część powyższej skargi, w tym zarzuty nienaukowości i antysemityzmu. Skierował jednak sprawę do uczelnianej komisji dyscyplinarnej. Zarzucił prof. Budzyńskiej, że "formułowała wypowiedzi w oparciu o własny, narzucany studentom, światopogląd, o charakterze wartościującym, stanowiące przejaw braku tolerancji wobec grup społecznych i ludzi o odmiennym światopoglądzie, nacechowane wobec nich co najmniej niechęcią, w szczególności wypowiedzi homofobiczne, wyrażające dyskryminację wyznaniową, krytyczne wobec wyborów życiowych kobiet dotyczących m.in. przerywania ciąży". Prof. Budzyńska w geście protestu zrezygnowała z pracy na uczelni. Nie wpłynęło to na postępowanie dyscyplinarne, które zgodnie z prawem było kontynuowane. W ubiegłorocznej wypowiedzi podkreśliła, że nie ma pretensji do studentów, którzy ją oskarżyli. Oświadczyła natomiast, że była źle traktowana przez przedstawicieli uniwersytetu, z wyjątkiem jej bezpośredniego przełożonego prof. Wojciecha Świątkiewicza. Profesor Ewa Budzyńska opowiada o kulisach wszczęcia przeciwko niej postępowania dyscyplinarnego przez władze Uniwersytetu Śląskiego. Andrzej Grajewski: 12 listopada 2019 r. poinformowała Pani rektora Uniwersytetu Śląskiego, że w związku z ideologicznymi, krzywdzącymi zarzutami studentów wobec swojej osoby i wnioskiem rzecznika dyscyplinarnego o wszczęcie postępowania oraz sugerowaną przez niego naganą składa Pani rezygnację z pracy. Można więc powiedzieć, że ci, którzy zainicjowali protest przeciwko Pani, osiągnęli w ten sposób swój cel. Prof. Ewa Budzyńska: Nie sądzę. Czasami odejście w ramach protestu w takiej sytuacji, kiedy nie można już nic więcej zrobić, jest gestem symbolicznym. Kiedy otrzymałam oskarżenie w postaci anonimowego donosu ze strony studentów, uświadomiłam sobie, że równo 50 lat temu w podobnej sytuacji znalazł się mój ojciec, śp. Stanisław – polonista i historyk. Donos napisał na niego aktyw zetempowski, a rzecz działa się w jednym z gimnazjów męskich w Wielkopolsce. Ojciec był absolwentem Uniwersytetu Lwowskiego, w czasie okupacji ukrywał się przed aresztowaniem w ramach Intelligenzaktion, a mimo to był zaangażowany w tajne nauczanie. Czego dotyczył donos na niego? Niewłaściwego wychowania młodzieży męskiej. Dowodem miało być to, że wychowankowie ojca często wstępowali do poznańskiego Seminarium Duchownego. W ten sposób zmuszono go do wcześniejszego odejścia na emeryturę. Mnie spotkał podobny los, chociaż w zupełnie innych realiach historycznych. Poskarżyli się studenci drugiego roku socjologii, którzy brali udział w fakultatywnych zajęciach o nazwie socjologia problemów społecznych międzypokoleniowych więzi w rodzinach światowych. Punktem zapalnym okazał się wykład wygłoszony przez Panią 17 grudnia 2018 r. O czym on był? Przedstawiał koncepcje małżeństwa i rodziny w chrześcijaństwie ze zwróceniem szczególnej uwagi na katolicyzm. W jego trakcie poruszyłam m.in. takie kwestie jak aborcja, antykoncepcja. Uzasadniłam, dlaczego katolicyzm zakazuje antykoncepcji i wprowadza w to miejsce naturalne planowanie rodziny. Myślę, że największy protest wzbudził mój komentarz do aborcji. W liście do rektora studenci ocenili, że narzucała im Pani poglądy związane z aborcją i „stygmatyzowała osoby, które mogły mieć doświadczenie związane z tym zabiegiem medycznym, nazywając go morderstwem, niezależnie od przyczyn”. Stanowczo się z tym nie zgadzam. Niczego nie narzucałam. Informowałam o etapach rozwoju człowieka prenatalnego. Ongiś, będąc psychologiem, miałam okazję zapoznać się z psychologią prenatalną i wpływem tego etapu na późniejsze życie. Mając jednak na uwadze kontekst społeczny, używam raczej określeń „odebranie życia”, a nie „morderstwo”. Ten termin pojawił się, gdy przedstawiałam stosunek różnych wyznań chrześcijańskich do aborcji: od aprobaty i podkreślania prawa kobiety do decyzji po określenie, że jest to morderstwo, będące złamaniem przykazania Dekalogu – „Nie zabijaj”. Z tych powodów aborcja jest zakazana. W skardze jest także zdanie, że definiowała Pani płody jako dzieci. Tak, to jest dla mnie naturalny język. Dziećmi swoich rodziców jesteśmy niezależnie od okresu naszego życia. Jeśli zaś chodzi o zarzut piętnowania kobiet, które dokonały aborcji – nie zgadzam się z nim. Mam za sobą doświadczenie z poradni rodzinnej, gdzie pracowałam jako psycholog i wielokrotnie spotykałam się z dramatami kobiet, które dokonały aborcji. Te relacje pozwoliły mi odkryć wymiar ich głębokiego cierpienia, doświadczanego w późniejszym życiu. Zawsze okazywałam im wsparcie i wskazywałam możliwość przebaczenia samej sobie. Dlatego zarzut, że kogokolwiek stygmatyzowałam, jest absurdalny. A kwestia narzucania studentom swoich poglądów, która również wybrzmiewa w tej skardze? Nie narzucam, lecz prezentuję, informuję. Informacja o etapach rozwoju dziecka jest przecież przekazywaniem obiektywnych, naukowych treści, w dodatku obecnych w programach nauczania od klasy 4. szkoły podstawowej. Rzekomo miała Pani także mówić negatywnie o osobach nieheteronormatywnych i podkreślać, że normalna rodzina składa się zawsze z mężczyzny i kobiety. Jest w tym paradoks. Mówienie dziś o rodzinie pełnej, małżeńskiej, trwałej, w której rodzą się dzieci, posiadającej liczne powiązania krewniacze, odbierane jest jako stygmatyzowanie. Za chwilę pedagog nie będzie już mógł prowadzić wykładu na temat rodziny pełnej, trwałej i szczęśliwej jako najlepszego środowiska dla wychowania dziecka, gdyż zostanie oskarżony o stygmatyzowanie osób tworzących inne związki. Czytałem ten dokument i mam wątpliwości, czy pisali go studenci. Genderowa nowomowa odnosząca się do określonych norm prawnych sugeruje, że tekst, który mógł powstać z inspiracji studentów, napisano w środowisku profesjonalnie zajmującym się tymi problemami. Też mam takie wrażenie. Ile osób podpisało się pod protestem? Spośród 21 uczestników zajęć protest do rektora podpisało 12 osób. 21 października 2019 r. prof. Wojciech Popiołek, rzecznik dyscyplinarny ds. nauczycieli akademickich UŚ, po przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego skierował do komisji dyscyplinarnej wniosek o ukaranie Pani naganą m.in. za promowanie poglądów „radykalnokatolickich”. Czy wcześniej rzecznik rozmawiał ze skarżącymi się studentami? Tak, z czworgiem z nich. Jak wynika z protokołu przesłuchań, dwojgu studentom okazano zeznania wcześniej zeznającego i oni je potwierdzili. Chcę także zwrócić uwagę, że w trakcie przesłuchania rzecznik zadawał studentom pytania sugerujące odpowiedź. Podsumujmy zatem tę sprawę. Grupa liczyła 21 osób, pod listem protestacyjnym podpisało się 12 studentów. Przesłuchano czworo, ale wyjaśnienia będące podstawą oskarżenia złożyły tylko dwie osoby, pozostałe je potwierdziły. Dobrze to opisałem? Dokładnie taka była podstawa wniosku prof. Popiołka, który podzielił większość zarzutów zawartych w skardze studentów i całkowicie odrzucił moje wyjaśnienia. W 98. punkcie wniosku prof. Popiołek pisze, że wnioskowana przez niego kara ma być wyrazem „prewencji ogólnej i prewencji szczególnej”. Innymi słowy, oskarżając Panią, chce powiedzieć społeczności akademickiej: „Uważajcie, gdyż skończycie jak Budzyńska”. Też tak to odczytuję. Jest to zarazem próba wprowadzenia na uczelnię cenzury. Jak na postawienie Pani zarzutów zareagowało środowisko akademickie? Początkowy okres był bardzo trudny. Jedyną osobą, która od początku mnie wspierała, m.in. poprzez napisanie listu do rektora UŚ, dziekana Wydziału Nauk Społecznych i dyrektora Instytutu Socjologii, był prof. Wojciech Świątkiewicz – kierownik zakładu, w którym jestem zatrudniona. Od tamtej pory w środowisku uczelnianym zaległa cisza, która trwa do dzisiaj. A opinia publiczna? Od postronnych osób, które dowiedziały się o wszystkim z mediów, otrzymuję wiele dowodów solidarności. Pomagają mi także prawnicy z Instytutu Ordo Iuris. Wspierające Panią stanowisko zajęła także Rada Społeczna przy Arcybiskupie Katowickim. Zbierane są podpisy pod petycją do rektora UŚ. Bardzo za to dziękuję. Dużo e-maili ze słowami wsparcia i solidarności, także zapewnienia o modlitwie, przychodzi na adres uniwersytecki. W części z nich pojawiają się relacje, że już wcześniej na uczelni zdarzały się takie zjawiska jak propagowanie ideologii gender czy otwarte prezentowanie się niektórych wykładowców podczas zajęć jako osoby homoseksualne, ale nikt nie miał odwagi na to reagować. Obawiano się problemów z zaliczeniem egzaminu bądź ośmieszenia czy piętnowania na forum grupy przez wykładowców lub zwolenników tamtych poglądów. To zaś oznacza, że element lęku, aby nie wychylać się, aby nie ujawniać własnych poglądów, już jest obecny w społeczeństwie. Czego to jest przejawem? Według mnie – miękkiego totalitaryzmu. Kto i kiedy będzie rozstrzygał wniosek prof. Popiołka? 31 stycznia zbiera się Komisja Dyscyplinarna, której przewodniczącą jest prof. dr Elżbieta Kuraj, a członkami orzekającymi dr hab. Danuta Kurzyna-Chmiel i prof. dr hab. Tadeusz Rus. Oni podejmą decyzję. Gdyby była możliwość powtórzenia wykładu z 17 grudnia 2018 r., powiedziałaby go Pani tak samo czy dokonała w nim jakiejś korekty? Wygłosiłabym go tak samo. Dlaczego? Dlatego, że nie było w nim żadnych z zarzucanych mi przez niektórych studentów negatywnych zachowań. Zawsze staram się być bardzo otwarta i życzliwa wobec studentów. Staram się im pomagać w różnych, nieraz niełatwych sytuacjach. Nie zmieniłabym niczego w moim wykładzie także dlatego, że realizując prawo do wolności akademickiej, przekazuję wiedzę o najbardziej podstawowych wartościach, jak rodzina i prawo do życia. Z wywodu rzecznika dyscyplinarnego jednak wnoszę, że uczelnia powinna sporządzić spis treści zakazanych do nauczania w przestrzeni uniwersyteckiej. Problem więc ma szerszy wymiar. W tej sprawie nie chodzi tylko o mnie. Zdaję sobie sprawę, że jestem tylko pionkiem w szerszej walce o najważniejsze wartości, która toczy się nie tylko w Polsce. Niestety, Zachód już ją przegrał. Dr hab. Ewa Budzyńska psycholog i socjolog. Pracownik naukowy w Zakładzie Socjologii Wiedzy Instytutu Socjologii UŚ. Wykłada socjologię moralności i socjologię rodziny. Prof. Wojciech Świątkiewicz opowiada o reakcji społeczności akademickiej na wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec prof. Ewy Budzyńskiej. Andrzej Grajewski: 31 stycznia Komisja Dyscyplinarna UŚ rozpatrzy wniosek rzecznika dyscyplinarnego prof. Wojciecha Popiołka o udzielenie nagany prof. Ewie Budzyńskiej za poglądy, które rzekomo miała prezentować podczas wykładu. Jakie znaczenie dla społeczności akademickiej będzie miała ta decyzja? Prof. Wojciech Świątkiewicz: Dodam, że wniosek prof. Popiołka dookreśla funkcję tej nagany, wskazując na jej prewencyjny charakter zarówno w zakresie prewencji ogólnej, jak i szczegółowej. Muszę powiedzieć, że jestem w najwyższym stopniu zdumiony tymi sformułowaniami. Jak można do postępowania dyscyplinarnego, administracyjnego, wewnątrz uczelnianego wprowadzać pojęcia z obszaru prawa karnego? Może nagana ma być nie tylko karą dla prof. Budzyńskiej? Intencja tego wniosku jest taka, aby Komisja Dyscyplinarna, a więc uniwersytecki sąd – gdyż taki jest jej status – orzekała w taki sposób, aby inni pracownicy uniwersytetu wzięli to pod uwagę. Być może, aby się też wystraszyli. Prawo ma działać jako instrument ograniczający wolność akademicką? Wolność akademicką, wolność myśli i pluralizm poglądów. Należy wziąć pod uwagę, że uniwersytet jest wspólnotą uczących się i tych, którzy uczą. Wszyscy jej członkowie mają równe prawa obywatelskie, zarówno studenci, jak i nauczyciele akademiccy. Jeśli stoimy na stanowisku – a takie jest moje zdanie – że studenci mają prawo do własnych poglądów, nawet krytycznych, wobec wyników badań naukowych, oceny zjawisk społecznych czy zapisów konstytucyjnych, to takie same prawa mają także profesorowie. Sprawa bulwersuje środowisko akademickie czy przechodzi się obok niej obojętnie? W najbliższej mi przestrzeni środowiska akademickiego, w którym uczestniczę, niczego nie słyszę. Nie rozmawia się o tym? Nie, przynajmniej w moim środowisku. Milczenie jednak też jest komunikatem społecznym. Niezwykle ważnym. Profesor Budzyńska pracowała wśród was 28 lat i nie rozmawiacie o tym, dlaczego odeszła? Nie rozmawiamy. W każdym razie ja w takich rozmowach nie uczestniczyłem. Jest czas milczenia. To jednak bardziej ogólne zjawisko. Doświadczyłem go w różnych sytuacjach życiowych. Jeśli dzieje się coś, co jest kontrowersyjne, trudne, może budzące niepokój, zapada głęboka cisza, która czasami jest symbolem sytuacyjnego konformizmu. Pan przerwał ją, pisząc list w obronie profesor Budzyńskiej do rektora, dziekana oraz dyrektora instytutu. Dokument napisałem w styczniu 2019 r., kiedy dowiedziałem się o skardze studentów z końca grudnia 2018 r. Wyraziłem w nim swoje stanowisko, a później zapadła cisza. Nie musiał Pan zabierać głosu? Nie musiałem, ale uważam to za mój obowiązek akademicki. Otrzymał Pan odpowiedź od któregoś z adresatów listu? Żaden z nich mi nie odpowiedział. Od blisko 28 lat współpracował Pan z prof. Budzyńską, także jako jej przełożony. W liście wystawił jej Pan jak najlepsze świadectwo. Mam duże uznanie dla jej dorobku naukowego i pracy dydaktycznej. Czy w przeszłości pojawiały się krytyczne uwagi ze strony studentów pod jej adresem? Nigdy takich nie słyszałem, a dodam, że przez osiem lat byłem dyrektorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu Śląskiego. Przez te wszystkie lata prof. Budzyńska sumiennie i rzetelnie wywiązywała się ze swych obowiązków? Tak to oceniam. Skarżący się studenci domagali się „podjęcia działań wyjaśniających”. Rektor UŚ nakazał zaś wszczęcie postępowania, co świadczyłoby o jego przekonaniu, że w tej sprawie należy podjąć działania dyscyplinujące. Pan rektor podjął taką decyzję suwerennie. Miał inne możliwości zareagowania. Dlaczego więc zdecydował się na takie działanie? (Milczenie) Pana milczenie zostanie zaznaczone w naszej rozmowie. Musimy to tak zostawić. Rzecznik prasowy rektora tłumaczył, że w tej sytuacji rektor nie miał innego wyjścia jak wszcząć postępowanie wyjaśniające. Przyznaję, że mnie to wyjaśnienie nie zadowala. Gdybym był rektorem, nie chciałbym, aby taki obraz przedstawiano społeczności akademickiej. Trudno bowiem przyjąć, że rektor nie ma innych kompetencji niż możliwość przeniesienia papierów z jednej strony biurka na drugą. Tym bardziej że pismo studentów było adresowane „do Rektora przez Dziekana Wydziału i Dyrektora Instytutu”. Czy ktoś rozmawiał ze studentami, którzy nie podpisali się pod skargą? Według mojej wiedzy nie. Rzecznik rozmawiał tylko z czterema osobami, które podpisały się pod skargą do rektora. Studenci rozmawiają o tej sprawie? Pewnie tak. Ja znajduję się jednak w obszarze milczenia. Choć nie wyobrażam sobie, aby sprawa tak mocno nagłośniona przez media nie była przedmiotem rozmowy w środowisku studenckim. Wykładowcy UŚ, z którymi rozmawiałem, obawiają się, że wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec prof. Budzyńskiej zagraża wolności akademickiej. Ta obawa jest uzasadniona. Abstrahując od tego konkretnego przypadku, od osoby, a nawet od treści tego sporu, to gdzieś u jego podstaw są reguły i zasady wolności i wartości akademickich. Rzecznik dyscyplinarny powinien być strażnikiem tych reguł, a w tym przypadku – w moim przekonaniu – zdecydowanie wykroczył poza tę rolę. Uderzające jest, że skarga studentów liczy nieco ponad trzy strony, a rzecznik napisał ideologiczny manifest na 38 stron. Wkraczamy w obszar interpretacji, którą ja określiłbym jako zagubienie wśród reguł i zasad, których powinno się pilnować. Z tego niestety zrobiono spór ideologiczny. A przecież można było pomyśleć o innym rozwiązaniu sprawy. Jakim? Koncentrującym się na przykład na aspekcie dydaktycznym. Skarga studentów dotyczy w gruncie rzeczy pewnych relacji o charakterze dydaktycznym. Problemów z komunikacją: co pani profesor chciała powiedzieć, a co oni zrozumieli. Sprawę można więc było rozważyć na tej płaszczyźnie. Było wiele sposobów interpretacji, wybrano ideologiczną, najgorszą z możliwych, moim zdaniem. W piśmie zwrócił Pan uwagę, że skarga studentów przypomina czasy komunistyczne, gdy aktyw studencki skarżył się na uniwersyteckich profesorów, „którzy nie mieścili się w jedynej słusznej ideologicznej przestrzeni”. Czytając skargę, nie miałem wrażenia, aby to było pismo grupy poirytowanych studentów. Dlatego gdybym dzisiaj pisał pismo do rektora, dodałbym, że skarżący się studenci w istocie służą jako instrument do zawłaszczania przestrzeni uniwersyteckiej przez „jedynie słuszną ideologię”. W moim przekonaniu studencki „pakiet skargowy” jest ilustracją inwazji „hałaśliwej ideologii”, próbą jej implementacji w katowickie środowisko uniwersyteckie, a postanowienie rzecznika wskaźnikiem etapu i zaawansowania tej penetracji. Ewa Budzyńska była „dobrze wybranym” obiektem: wykłada socjologię rodziny, a rodzina jest obszarem wojny ideologicznej. Ma opinię katolickiej profesorki z poglądami wyrażanymi w „dookreślonym języku”. Między innymi w związku z tą sprawą wicepremier Jarosław Gowin zapowiedział nowelizację ustawy o nauce i szkolnictwie wyższym, aby zapewnić ochronę wolności wypowiedzi i badań na uczelniach. Jest ona potrzebna? Wokół nas jest nadmiar regulacji prawnych. Jestem głęboko przekonany, że zapisami prawnymi wszystkiego nie da się uregulować. Zawsze będą jakieś możliwości interpretacji przepisów lub ich obchodzenia. Liczę więc w tej sprawie na konsultacje oraz mądrość i roztropność tworzących takie regulacje. Jednocześnie pewne gwarancje wolności akademickich są niezbędne, skoro są one naruszane, o czym ostatnio relatywnie często słyszymy. W żaden jednak sposób nie powinno to być włączane w system prawa karnego. Dzisiaj przy władzy jest formacja prawicowa. Abstrahując od zastrzeżeń wobec jakości jej rządów, niewątpliwie chroni nas przed ideologicznym szantażem zwolenników rewolucji obyczajowej. To się jednak kiedyś zmieni i rządzący być może będą sprzyjać takiemu karaniu. Wtedy praktyka takich działań, jakich doświadczyła prof. Budzyńska, może się stać powszechna. Na to zagrożenie wskazałem w moim liście z lutego 2019 r. Jest to w jakimś sensie powrót do tamtej rzeczywistości, o której mówimy, że jest słusznie miniona. Dobrze pamiętam ją z czasów, gdy byłem uniwersyteckim asystentem. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku zwolniono z uniwersytetu instytutową koleżankę tylko dlatego, że ktoś pokazał władzom PZPR jej zdjęcie, jak bierze udział w procesji Bożego Ciała. Zacząłem pracować w 1975 r. i pamiętam inaugurację roku akademickiego. Przemawiał wówczas ówczesny dziekan, podkreślając, że ktoś, kto nie ma światopoglądu socjalistycznego, nie powinien pracować na uniwersytecie. Wtedy był inny kontekst komunikacyjny. Ta narracja gdzieś się później rozmywała bez poważniejszych konsekwencji. Ne było takiego zacietrzewienia, jakie jest dzisiaj, i rozhuśtania emocji skutkującego erupcją różnych postaci nienawiści, co prof. Budzyńską także dotyka.• Prof. zw. dr hab. Wojciech Świątkiewicz Od 1975 r. związany z Uniwersytetem Śląskim, autor wielu publikacji, m.in. na temat socjologii kultury, przez dwie kadencje był dyrektorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu Śląskiego.| 1 | |